„Jak co dzień rano…” włączam fejsa i patrzę co ludziska piszą. Dzisiaj jest wielki dzień – po raz 28. gra Orkiestra. Ta Wielka Orkiestra! I jak co roku ludzie dobrej woli ruszają kwestować lub dawać do puszek Wolontariuszy WOŚP. I – niestety – jak również od kilku ładnych paru lat, druga grupa ludzi – ta o których nie można powiedzieć, że są dobrej woli, rusza z falą oszczerstw, pomówień, kalumnii i tego wszystkiego co dzisiaj się określa mianem hejtu.

Jako pierwsza informacja na moim fejsie pojawia się to, że pewna znana gnida ludzka – nierób, z zawodu bezrobotny, któremu w nagrodę pewna gazeta dała możliwość wylewania na swój papier (pół stronniczki) jego wypocin dzięki czemu może teraz uchodzić za „dziennikarza” – rzygnął nienawiścią. Jak zwykle zresztą. Opluwając wszystkich tych, którzy pomagają ratować polskie dzieci. I patrzę na zamieszczoną na fejsie fotę tego kogoś. Nie powiem, jak śpiewał Perfect;” twarz, że w mordę dać”, więc czego się spodziewać po takim typie…

Pamiętam, to było dawno temu, chyba w 1996 roku, pracowałem w Życiu Warszawy. Nasza redakcja podpisała umowę z Orkiestrą. Dziennikarze ŻW kwestowali. Ja również otrzymałem identyfikator. Wieczorem, kiedy reporterzy wrócili „z miasta” i zaczęło się wielkie liczenie, ja udałem się na kwestę. Przyznaję – nie poszedłem na ulice. Od razu udałem się do należącej do mojego przyjaciela Artura Jarczyńskiego restauracji o wdzięcznej nazwie „U Szwejka”. Wchodzę, witam się i informuję; dzisiaj jestem tutaj jako wolontariusz Orkiestry. Wtedy natychmiast podbiegła do mnie jedna z kelnerek i powiedziała, żebym dał skarbonkę. Tak też zrobiłem. Sam usiadłem z właścicielem. Chwilę pogadaliśmy, gdy zwrócono mi to bajecznie kolorowe pudełko na mamonę. Wydała mi się za lekka. I nic w niej nie brzęczało. Kurde… głupia myśl przeszła mi przez głowę, ale to niemożliwe. Wtedy Artur odebrał ode mnie puszkę, wyjął plik (naprawdę PLIK!!!) banknotów i chciał wsunąć do skarbonki i…Nic. Nie udało się, bo… ona była pełna pieniędzy. Nie bilonu, tylko tych grubych papierowych. Udało się dopchać kasę właściciela dopiero przy pomocy noża… Wróciłem do redakcji. Okazało się – broń boże nie chwalę się – że przyniosłem więcej niż reszta dziennikarzy Życia Warszawy. To było przecież zasługą całej załogi „Szwejka”.

Kilkanaście lat później moja córka urodziła bliźniaki. Dwóch cudownych chłopaków. Ale jak to bywa przy takich porodach, nie obeszło się bez komplikacji. Noworodki wylądowały w inkubatorach, podłączone do medycznej aparatury. Aparatury, na której widniały serduszka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Czyli tej zakupionej za pieniądze zebrane przez Owsiaka, jego kompanię od ludzi dobrej woli.

Od kilku lat w tę wyjątkową styczniową niedzielę kiedy gra Orkiestra idziemy z moimi ukochanymi wnukami na spacer. I wrzucamy do skarbonek orkiestrowych uciułane przez nich drobniaki. A i oczywiście dziadek „cosik” tam zawsze dołoży.
I teraz kiedy patrzę na tę z fotografii „twarz, że w mordę dać”, to tak sobie myślę, czy taki typ zdolny jest do empatii? Nie, na pewno nie. Bo do hejtu – co od kilku lat skutecznie udowadnia – na pewno tak. Jedynie do hejtu.

Ale co tam… Jak ostatnio powiedział Owsiak: „I żeby Ci internetowi hejterzy nie wiem, jak się nabiedzili, nie wiem jak, jak natrudzili, to większą szansą jest to, że do nich wróci moja pomoc i kawałek mojego serca, niż to, że do mnie przyjdzie ich złość”.

Ma rację.

#hejtminiegra

Paweł Ludwicki

PS. A wszystkie restauracje mojego przyjaciela Artura Jarczyńskiego jak co roku kwestują dla Orkiestry. I jak zawsze będą to duże pieniądze!