Zbliża się okres radosnej, świątecznej wyżerki, podczas której to nasi pradziadowie folgowali sobie co niemiara. Zajrzyjmy więc na stoły sprzed dwustu i stu lat, a i sprzed trzydziestu.

Dziś Święta można przygotowywać nawet po zabłyśnięciu pierwszej gwiazdki, bo w całodobowym sklepie dostatnie się wszystko poza karpiem. Tymczasem na początku XIX wieku należało zamówić mięso u rzeźnika, albo i zwierzynę u właściciela lasu. Na szczęście nie psuło się, gdyż temperatury zaokienne o tej porze roku bliskie są zera. Ryby pochodziły ze stawów podwarszawskich, ale już śledzie płynęły Wisłą. W beczkach. Gazety z epoki wspominają o gdańskich, hamburskich, różnego rodzaju korzennych oraz o elbląskich. Z tego miasta dostarczano też niezwykle poszukiwane minogi wędzone i solone. Widocznie tamtejsi rybacy posiedli recepturę dobrego przygotowania tego stworzenia (nie ryby!) podobnego do węgorza. Różne egzotyczne przyprawy docierały do nas transportem lądowym, natomiast osoby mniej zamożne zaopatrywały się w rodzime zioła, o których dziś już niemal nikt nie pamięta.

Szybciej i smaczniej

Pierwsza nasza kolej – wiedeńska – połączyła się z europejskim systemem torów w roku 1848. No i teraz w parę dni warszawiacy mieli produkty z całego kontynentu. To już nie był transport wozami konnymi, podczas którego żywność traciła swą klasę. „Kurier Warszawski” (czyli nasz protoplasta) na przełomie lat 50. i 60. reklamował „Świeże Winogrona Hiszpańskie z Malagi i pasztety ze Strasburga”. Były też mrożone owoce przesyłane w skrzyniach z rąbanym lodem. A gdzie? W składzie win i korzeni Stanisława Rozmanitha przy Nowym Świecie. Ten facet ogłaszał się we wszystkich stołecznych periodykach. „Gazeta Warszawska” zamieściła inserat, iż wspomniana firma ma na składzie „sery szwajcarskie, holenderskie, limburgskie, neuchatelskie”, a także salami weroneskie oraz szynki bajońskie.

Skład win Stanisława Rozmanitha Nowy Świat 55
Skład win Stanisława Rozmanitha w kamienicy Mikulskiego przy ul. Nowy Świat 55

Jako dziecko uwielbiałem musztardę, a na sklepowych półkach było jej nawet kilka rodzajów, w tym sarepska. W głowę zachodziłem, skąd ta nazwa. Po latach wertowałem gazety z początku lat 60. wieku XIX i dowiedziałem się, że w składzie przy Senatorskiej pod numerem 471 (w tym czasie każdy dom w mieście miał swój osobny numer) wystawiono przed świętami musztardy. I to jakie – angielskie, „dusseldorfskie”, no i – sareptańskie. Po kolejnych latach odkryłem, że nazwa pochodziła od rosyjskiego miasta Sarepta (dziś Krasnoarmiejsk), w którego okolicach rosła gorczyca specjalnego gatunku.

W roku 1862 Warszawa zyskała połączenie kolejowe z cesarstwem rosyjskim i w mieście pojawiły się kolejne znakomite produkty. Mało tego, na początku wieku XX zaczęto stawiać tu nowoczesne, jak na tamte czasy, chłodnie. W roku 1909 Dom Handlowy Kuryluk oraz Rogunin mający swą siedzibę przy placu Mirowskim proponował „na Święta Bożego Narodzenia kawior świeży mało solny – biełużny, jesiotrowy i prasowany”. Były też „prosięta Moskiewskie, szynki litewskie na sposób westfalski i znane już naszym pradziadom pasztety strasburskie”.

Hale Mirowskie
Hale Mirowskie mieściły m.in. Dom Handlowy Kuryluk i Rogunin

W gardziołko

Ponad sto gorzelni i browarów działało w tym mieście na początku XIX wieku. To nie żart. Różnorodność napojów była zdumiewająca, bowiem nie istnieli monopoliści. Tymczasem za komuny mieliśmy piw parę gatunków (o ile były w sklepach) oraz wódek kilkanaście rodzajów, w tym tak paskudne jak pomarańczówka i cytrynówka. To smutne, ale jeszcze trzy, cztery dekady temu brakowało piwa przed Bożym Narodzeniem. Przeważnie ciemnego i porteru. Pamiętam, jak na Żoliborzu, jako 14-letni gówniarz biegałem przed Świętami by kupić „czarne piwo” na stół. Tak mi kazała matka. W sklepach go nie było, podobnie jak w budkach z piwem. W końcu poradzono mi, żebym pojechał tramwajem na Bielany. I rzeczywiście po trzech godzinach – kupiłem. Paskudne czasy. Komu przeszkadzała niegdysiejsza różnorodność?

Za to na początku XX wieku było mnóstwo piwa. Aż tyle, że przed Bożym Narodzeniem „Kurier Warszawski” zamieścił reklamę firmy z Chłodnej 45, która usiłowała zainteresować klientów: Leżakiem, Pilzneńskim, Monachijskim, Kulmbachskim oraz Lagerem. Dziś część z nich jest w każdym naszym sklepie, lecz 30 lat temu nabywali je tylko szczęśliwcy w firmie Pewex i to za dolary albo ich namiastkę o nazwie bon dolarowy. To było chore.
Mój dziadek z rozrzewnieniem wspominał carskie czasy, gdy dobre trunki sprowadzano z głębi cesarstwa za stosunkowo niewielkie pieniądze. Mikołaj Żyżyn z Nowego Światu 43 proponował musujące wina dońskie do kruszonów i wódkę Smirnowa na prawdziwej, rosyjskiej wodzie. Po wielu latach, już za mej młodości, na Nowy Rok dziadek kupował musujący wyrób o nazwie „Sowietskoje Szampanskoje”, ale kręcił głową, bo bolszewicy nawet alkohol potrafili zepsuć.

Warszawa Nowy Świat 43
Warszawa Nowy Świat 43

Co przynosił Dziadek Mróz?

Otóż na początku lat 50. zeszłego wieku dokonała się ideologiczna metamorfoza i święty Mikołaj, zgodnie z duchem czasu, przeewoluował w Dziadka Mroza. A ten pod choinkę kładł mało co i byle co. Mimo to, jako dzieciak kochałem Boże Narodzenie, bo babka co roku zdobywała 2-3 puszki uwielbianych przez mnie sardynek marokańskich i hiszpańskich. Pamiętam, że w połowie lat 50. (a chodziłem już do szkoły) kazano mi po świętach wyrzucać śmieci do wielkiej skrzyni stojącej na żoliborskim podwórzu przy placu Komuny Paryskiej. Sąsiad, robiący to samo, wypatrzył puszki po sardynkach i z podziwem skomentował – ale wam się powodzi.

Po 1956 roku Dziadek Mróz powrócił do dawnej postaci, ale dalej się lenił. Szczególnie na początku lat 80., kiedy to mieliśmy kartki na cukier, mięso i tłuszcze, tylko na ocet ich nie było. Wódki, jak na lekarstwo, więc doświadczeni starzy warszawiacy twierdzili, że jak jej przed Świętami brakuje, to ten ustrój już długo nie pociągnie. A tak na marginesie, to nowożeńcom dawano bon bodajże na 10 litrów alkoholu, a może 20? Już nie pamiętam. Więc tak, jak w czasie okupacji, wszyscy pędzili bimber i pojawili się rodzimi szmuglerzy nielegalnie przywożący mięso ze wsi. Ryby też. Uprzywilejowani przez życie szli wtedy do Pewexu, by kupić sardynki oraz anchois. Te pierwsze oczywiście pojawiały się w zwykłych sklepach, ale były nienajlepszego gatunku, a na dodatek dość rzadko.

A teraz dowcipy z epoki. I to prawdziwe, co potwierdzam – pracowałem wtedy w „Słowie Powszechnym”, które to przed Bożym Narodzeniem zamieściło wywiad z wiceministrem handlu triumfalnie podającym, że świąteczne „dostawy ponadplanowe są w tym roku wyjątkowo duże”. Może to i była prawda, lecz moja ówczesna gazeta napisała też, iż kolejki pod sklepami rybnymi ustawiają się już nocą. I kolejny cytat ze „Słowa” – „śledzie przypłyną po świętach”, bo transport nawalał. Po co komu śledź po Wigilii? Warszawscy flisacy, co to 150 lat wcześniej zaopatrywali miasto w korzenne, gdańskie i elbląskie, przewracali się w grobach.

Rafał Jabłoński