Rząd na hurra właśnie ogłosił, iż popiera wybudowanie w stolicy łuku tryumfalnego. Jak mówią – dzieła na miarę „naszych aspiracji i narodowej dumy”. Łuk miałby rozkraczyć się… pośrodku Wisły i wysokością przewyższyć Pałac Kultury (bez iglicy).

 

Ta – miejmy nadzieję – jedynie mrzonka powstała w głowie architekta Marka Skrzyńskiego, w netach szumnie nazwanego „panem na zamku wieruszyckim”. Niechybnie musiałaby pochłonąć bajońskie kwoty, służąc właściwie niczemu. Chyba że aspiracjom jednego eks-satyryka, którego już dawno porzuciła Wena. No i – co oczywiste – autora tego niedorzecznego projektu. Z prezentowanej wizualizacji wyziera bowiem coś w kształcie podtopionej prowincjonalnej bramy kościelnej w miejscu, gdzie diabeł ziewnął i powiedział „dobranoc”. Patrząc na to „dzieło” nie sposób nie zadać sobie pytania, po co to komu?

Zbudujmy raczej most!

A przecież uczczenie Victorii Warszawskiej może być nie tylko upamiętniającym symbolem, ale też pożyteczną inwestycją. Konceptów na owo „zamiast” znajdzie się wiele, skoro jednak pomysłodawcy chcą spiąć brzegi Wisły, to czemu nie zrobić tego hipernowoczesnym mostem (których w Warszawie wciąż jest za mało)? Niechby i podwieszonym pod łuk tryumfalny! Byle z finezją i gustem. Każdy kto przeprawiałby się z jednego brzegu Wisły na drugi przejeżdżałby przez bramę upamiętniającą obrońców ojczyzny. Wydaje nam się, że jeśli mamy czcić, to róbmy to z sensem i wspólnym pożytkiem.

Lecz tu doświadczenia mamy gorzej niż fatalne. Dopiero co skończyły się obchody 100-lecia odzyskania niepodległości. Obchody całkowicie nieudane i kolokwialnie mówiąc „położone” przez władze państwa polskiego. Bo żadną miarą nie można określić sukcesem rdzewiejącego gdzieś w dalekim porcie popsutego jachciku o dumnej nazwie „I love Poland”. Nie był też sukcesem Marsz Niepodległości zdominowany przez faszyzujących narodowców. O tych obchodach dzisiaj wszyscy wstydliwie starają się jak zapomnieć.

Zmarnowana okazja

A mogło być zupełnie inaczej. Nasz przyjaciel i bliski współpracownik prof. Lech Królikowski przez kilka lat poprzedzających rocznicę lat zabiegał o zainteresowanie władz pomysłem budowy nowoczesnego centrum naukowego wdrażającego technologie jutra – Centrum Stulecia Niepodległości. W jego założeniu miałby to być instytut pod patronatem Prezydenta RP. Pałac Prezydencki nie wyraził jednak najmniejszej chęci choćby zapoznania się z tym projektem. Próby dotarcia z nim do premiera i rządu polskiego również spełzły na niczym. Ile takich nowoczesnych konceptów lekceważąco wrzucono do szuflady? Lansując w to miejsce pomysły dobrze brzmiące w wieku XIX, a w XX podejmowane chętnie na peryferiach świata, na przykład w reżimowym państwie Saddama Husajna (warto zerknąć na łuk „Ręce Zwycięstwa”, bo to hm… pouczający widok).

Dobry zwyczaj – pożyczaj

Odpowiedzialni za tamte stuletnie obchody oraz ci, do których należeć będą przyszłoroczne obchody mogliby śmiało i powinni brać przykład z innych. Na przykład z Finów, które swoje obchody planowali nie ad hoc, lecz z czteroletnim wyprzedzeniem. Oni nie dość że na swoje stulecie wysłali w kosmos satelitę o dumnej nazwie „Suomi” (czyli „Finlandia” właśnie), to na tym nie poprzestali. M.in. fundnęli sobie bibliotekę – 100 tys. woluminów i nowoczesne multimedia. Ot, taka naukowa placówka godna, i przeszłego, i przyszłego stulecia.

Pożyczanie/naśladowanie trafionych pomysłów to nie plagiat, lecz dobra praktyka. Prosimy o tym pamiętać.

Paweł Ludwicki, Agnieszka Skórska-Jarmusz [