– A oni znowu maszerują – naigrywał się smutno główny bohater nakręconego w 1970 roku filmu „Krajobrazie po bitwie” Andrzeja Wajdy. W pamiętnej scenie, w której byli więźniowie niemieckiego obozu defilują karnie czwórkami.

11 listopada też pomaszerowaliśmy. Bo chyba lubimy maszerować przy każdej możliwej okazji: rocznicy niepodległości, śmierci kogoś ważnego lub czegoś innego. Maszerowanie jest naszym narodowym sposobem czczenia. Dlaczego? Bo jest tłum, bo jest się anonimowym, kiedy trzeba, bo można drzeć gardło (bo inni też się drą) i to całkowicie bezkarnie. Innymi słowy, fajnie jest. No i – co ważne – my w grupie silni jesteśmy. I co? Kto nam podskoczy?

Marsz Niepodległości 2018

Poszedłem godzinę przed oficjalną inauguracją marszu popatrzeć na tych, co będą maszerować. Na rondo dzisiaj zwane Dmowskiego. Na przysłowiowe „dzień dobry” natknąłem się na obywatela naszego kraju, który na kurtce miał duży, solidny napis: „śmierć wrogom ojczyzny”. Kurde, pomyślałem, czyli komu? Obcokrajowcom chyba nie, bo dla Polska to nie ojczyzna… Czyli… A, tym wszystkim, co myślą inaczej. Tym, którzy nie zgadzają się z jego, właściciela rzeczonej kurtki, poglądem na to, co dobre jest dla ojczyzny, a co nie.

Ci od marszu niosą flagi. Różne. Polskie narodowe (biało czerwone), ale także jakieś dziwaczne sztandarowe wygibusy, które poza barwami nic z naszą flagą narodową nie mają wspólnego. Bo na niektórych była przyklejona, a to Polska Walcząca, a to herb państwa. Jeden taki to nawet maszerował z banderą marynarki wojennej…

Z powstańczą kotwicą

Niemniej liczna grupa miała na ramionach opaski. Oczywiście biało-czerwone, bardzo często przyozdobione kotwicą powstańczą.

Niedawno przeprowadzono ankietę wśród tych, którzy obnoszą się tym godłem powstańczym. 90% z nich nie wiedziało co ona tak naprawdę oznacza i skąd się wzięła. Tak samo jak ci, elegancko nazywani, fanami klubu piłkarskiego z Łazienkowskiej, przyodziani w bluzy czy szaliki z powstańczą kotwicą, nie znali podstawowych odpowiedzi na temat powstania w ’44 roku. O tym, kiedy ono wybuchło nawet nie wspominam – żaden z pytanych nie wiedział! Taki to ten nasz patriotyzm. Podobny jak i nasz katolicyzm. Powierzchowny, ale pokazywany na zewnątrz przy byle okazji…

Potem obszedłem sąsiednie uliczki. Nowogrodzka, Poznańska, Wspólna… Wszędzie szykujący się do manifestacji z opaskami i flagami. Każdy z flachą piwa lub wódki. Wspólne picie odbywa się bez żadnej żenady wprost na ulicy. No i – bo wiadomo: alkohol moczopędnym jest – sikanie również na widoku publicznym.

Marsz był udany

Napisał mój kolega na fejsie, że chcieli z niego zrobić faszystę, a dla niego to był piękny dzień. Posłałem mu fotki tych oenerowców i tej swastyki, co to wychwycił jeden z internautów. Nie skomentował. I to by było na tyle. Jeszcze tylko wieczorem pokazy sztucznych ogni i w zasadzie to byłoby wszystko. Finito.

Finowie, którzy też obchodzili stulecie swojej niepodległości z tej okazji wybudowali sobie (i przyszłym pokoleniom) wspaniałą bibliotekę. A my? Po co? Przecież nie lubimy czytać.

Pamiętam, jak trzy lata temu, mój przyjaciel – znany varsavianista, autor kilkunastu książek poświęconych stolicy i historii naszego kraju, profesor akademicki, dr hab. Lech Królikowski usiłował namówić  prezydenta RP, by na rocznicę stulecia państwo polskie i samorząd wybudowali tzw. miasteczko technologiczne na Okęciu. Cóż to takiego? To takie miejsce, gdzie instytucje naukowe, badawcze pracują nad… Hm… jak by to najkrócej określić? Nad przyszłością, czyli inaczej nad nowymi technologiami, wynalazkami etc. Udało się Profesorowi dotrzeć do Pałacu Prezydenckiego, gdzie przyjęli go bardzo ważni urzędnicy głowy państwa. Wszyscy byli zachwyceni. No, genialny pomysł. No, mamy całe trzy lata. To będzie HIT! Dzieło dla przyszłych pokoleń.

Stracona okazja

Niestety, za deklaracjami nie poszły czyny. Czas płynął nieubłaganie. I… 11 listopada 2018 roku dla uczczenia odzyskania niepodległości – pomaszerowaliśmy. A nie, kłamię. Był jeszcze spot reklamowy. Wzniosły. I przekłamany – ktoś się natrudził, aby z panoramy miasta wymazać Pałac Kultury. W spocie, w roli głównej, wystąpił Mel Gibson. Aktor o światowej sławie. Znany z wielu filmów. I nie tylko, również jako damski bokser i antysemita. Pasował jak ulał do występów naszych rodzimych faszystów spod znaku ONR-u.

I pozostaje tylko pytanie; a gdzie się podziało 200 milionów przeznaczonych na obchody? Jeden spot tyle kosztował? Ech, coś mi się wydaje, że po następnych rozdaniu parlamentarnych będzie z tego kolejna komisja śledcza.

Paweł Ludwicki