Kurier Warszawski, informacje warszawa

Mnóstwo różnych przekrętów notują annały tego miasta. A to „na biednego przechodnia”, „na bogatego doradcę”, a to metodą „szopenfeldziarską”, albo i jakiś czas temu – „na wnuczka”. Aliści trafiliśmy na całkiem nowy sposób – „na antykwariat”.
Czego boi się emeryt? Otóż obawia się, że do mieszkania wejdzie mu „obcy”, a może i cyganki. Tymczasem emeryci nie mają pojęcia, że tych ostatnich już nie ma, a w zamian mamy kobiety pochodzenia romskiego. To taka poprawność polityczna. W każdym razie, jak dawniej kradły, tak i dziś kradną. A kto nie kradnie? Kulturalny człowiek, skupujący na przykład książki. No i taki emeryt znajduje w skrzynce na listy kartkę z informacją, że antykwariat nabywa w domu klienta stare druki. Jest jeszcze numer telefonu, dopisek o medalach, szablach i różnych ozdobach. Jak emeryta może okraść ktoś skupujący książki i medale? Tylko na kartce nie ma adresu antykwariatu, jego nazwy i nazwiska właściciela, ale co to emeryta obchodzi, skoro ktoś przyniesie mu pieniądze do domu…
No i pojawia się wzbudzający zaufanie gość, który przegląda bibliotekę, ale bardziej interesuje go na przykład obrazek na ścianie. – To Matejko – powiada dumnie emeryt, a pan antykwariusz na to – Jaki Matejko, wygląda mi na Pipsztyszyńskiego i to z tego gorszego okresu. Emeryt oburza się – Jaki Pipsztyszyński, przecież profesor doktor habilitowany Kwapiszkoski sprawdzał! Od słowa do słowa, pan antykwariusz zobowiązuje się do osobistego sprawdzenia, zabierze oczywiście obrazek, a do tego te dwa medale i coś tam jeszcze. Jako gwarancję daje emerytowi na przykład 2 100 złotych. Suma niemała, a do tego niezbyt okrągła, więc przecież oszust czegoś takiego nie proponował by. I pan antykwariusz wynosi się z domu, ale  zapomina wystawić jakiegokolwiek kwitu.
Emeryt siedzi zadowolony, bo już wyobraża sobie, jak ten gość wróci ze spuszczoną głową i przyzna, że to jednak Matejko, a nie Pipsztyszyński. Niestety do domu przychodzi ktoś z rodziny i zaczyna się piekło – Coś ty, k…  zrobił? Nasz emeryt dzwoni do antykwariusza, a tam głuchy telefon. Po trzech dniach ktoś podnosi słuchawkę i informuje, iż szefa nie ma, ale będzie za tydzień. Emeryt pełen nadziei odczekuje siedem dni i znów głuchy. Po jakimś czasie odnajduje się antykwariusz, ale nie ma czasu wpaść do emeryta, bo jest poza miastem. A poza tym, on ma ten antykwariat, ale nie w Warszawie, ale na przykład w…

Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 3 (56)/2017.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl