Zobaczyłem i oniemiałem. Oczy przetarłem (ze dwa razy), bo im (oczom znaczy) nie chciałem zawierzyć.
Ale stało na słupku jak byk napisane, że tu właśnie jest skwer Janusza Grabiańskiego. To chyba niemożliwe – pomyślałem. Ten, którego imię nadano chyba się w grobie przewraca – pomyślałem po raz wtóry.
Dlaczego? Bo, definicja słowa użytego w nazwie mówi, że skwer (ang.), [to]
zieleniec, publiczna przestrzeń miejska w rodzaju placu, urządzona parkowo, często ogrodzona; lub, że skwer [to] niewielki teren zieleni miejskiej, usytuowany zwykle na placu lub przy ulicy…
A tu mamy… No właśnie, co my tu mamy. W miejscu, gdzie dawniej był spory staw, co prawda z kamiennym obramowaniem, ale z tryskającą doń kilku strugami wodą, z przepiękną wierzbą płaczącą…
Restauracja Pasażu Wiecha
Po wieloletniej degradacji całej Ściany Wschodniej, a w szczególności pasażu noszącego miano „Wiecha”, współcześni architekci wzięli za restaurację tego wspomnianego miejsca. I w miejscu urokliwego zakątka na tyłach dawnego „Juniora”, obok nieistniejącego już dzisiaj „Zodiaku”, zrobili „COŚ”. To „coś” polegało na wybudowaniu nowego przeszklonego pawilonu (nawet niezłego od strony architektonicznej) i powstałego na miejscu dawnego stawu placyku, który wyłożono kamiennymi płytami. Powstała przerażająco pusta przestrzeń. Latem nagrzewająca się do niebotycznych temperatur.
Ale co tam, projektanci pomyśleli… i też zrobili od północnej strony placyku fontannę. No, może nie całkiem fontannę, a bardziej prysznic, ale zawsze to też „coś”. Zaś od południa, przy ścianie fastfoodowego kompleksu ustawili sześć metalowych stelaży, które obsadzili rosnącą zielenią. Trzeba dodać, że wiele z posadzonych nań roślin właśnie usycha!
Grabiański w grobie się przewraca
To wszystko, jak się okazało, w mniemaniu naszych projektantów spełniać ma rolę SKWERU. I temu „coś” postanowiono nadać imię Grabiańskiego – wielkiego mistrza sztuki ilustratorskiej! Tego, który tworzył niezapomniane plakaty reklamujące PLL LOT (m.in. mój ukochany, na którym na pierwszym planie jest wystający z lotowskiej torby prześliczny rudy spaniel, a dopiero daleko w tle widać lecący samolot).
Tego, który tak cudownie malował koty.
Tego, który tak wspaniale przyozdabiał swoimi ilustracjami książki (m.in. mojej ulubionej od dzieciństwa – wydanej przez ISKRY w 1956 roku słynnej powieści Rafaela Sabatiniego „Kapitan Blood”, do której zaprojektował okładkę, a wewnątrz zamieścił niezapomniane akwarele).
No nie! Artysta chyba się rzeczywiście musi w grobie przewracać…
A tak na marginesie: tyle się mówi, że drzewa, krzewy i ogólnie zieleń „schładzają” rozżarzone latem betonowe ulice. Czy ta „oczywista oczywistość” nie dociera do współczesnych warszawskich projektantów?
Paweł Ludwicki