bty

Gdy w 1957 roku Rosjanie wystrzelili na orbitę okołoziemską
suczkę Łajkę, imię dzielnego psiaka poznało chyba każde dziecko na świecie. Mało kto za to pamięta, że prawie trzysta lat wcześniej, w Warszawie, pewien uczony wizjoner wysłał… kota. Z perspektywy pierwszego udanego lotu z „załogą” możemy szczycić się, iż dzieje nowoczesnego lotnictwa miały początek w naszym mieście.



Eksperymenty Leonarda da Vinci z machiną latającą w XVI wieku zakończyły się fiaskiem, jednak wizja opanowania przestworzy gnębiła jego następców, którzy nie chcieli pogodzić się z ograniczeniami ludzkiego ciała. „Latanie nie jest tak niemożliwe, jak dotychczas sądzono” – orzekł w 1647 roku Tytus Livio Burattini, nieco awanturniczy Włoch, znakomity optyk, fizyk i astronom (m.in. odkrywca plam na planecie Wenus!), dorywczo też egiptolog, badacz piramid, od kilku lat, z przerwami, bawiący w Polsce.

Umysł niepokonany

Traktat pod takim właśnie tytułem („Il volare non e impossibile come fin hora universalmente e state creduto”) czterdziestoletni uczony, admirator mechanicznych odkryć Galileusza, przedstawił miłościwie panującemu Władysławowi IV Wazie, ze słowem wyjaśnienia. „(…) od najmłodszych lat – wyznawał – trudziłem mój umysł wynalezieniem ma to sposobu, wydawało mi się bowiem dziwne, żeby umysł ludzki nie był zdolny poprzez swą wiedzę dojść do tego, co z natury zostało udzielone innym istotom od nas niższym, zważywszy, że choć natura nie kazała nam żyć w wodzie, to jednak własnym przemysłem uczymy się pływać i to nie tylko na powierzchni, lecz i przez dobry przeciąg czasu pod wodą, który to żywioł, ze względu na oddech jest nam przeciwny”. W dziele przedstawił oparty na zasadach mechaniki tok rozumowania, który przywiódł go do wniosku, że człowiek może się wznieść w górę, dołączył też do niej wizualizację „Latającego Smoka” – własnej machiny latającej, która kojarzy się raczej z ilustracją współczesnej książki fantasy niż „rysunkiem technicznym” konstruktora. Skojarzenia z wytworem nieokiełznanej wyobraźni towarzyszyły też prominentnym reprezentantom nauki z królewskiego dworu, którzy pomysł Burattiniego komentowali żywo, lecz bez oczekiwanego przezeń entuzjazmu.
Philippe des Noyers, sekretarz królowej Marii Ludwiki Gonzagi i organizator życia naukowego na dworze, gorącą nowinką podzielił się z przyjaciółmi w Paryżu. Nie tając kpiny, oskarżył Burattiniego, który ledwo co zdołał powrócić z kolejnej wyprawy do kraju faraonów, o właściwą ponoć każdemu obieżyświatowi skłonność do konfabulacji, czy wręcz celowego oszustwa. Być może wcale nie zawracałby sobie głowy fantazmatami, gdyby nie wyraźne polecenie królowej, która kazała mu zasięgnąć opinii poważanego w dziedzinie mechaniki profesora Gillesa de Roberval. Na polskim dworze powołano nawet komisję do zbadania realności przedsięwzięcia, a jej opinia musiała okazać się pochlebna. Des Noyers zmienił bowiem front, a w kolejnych listach do Robervala (oraz anonimowych notatkach do paryskiej prasy) frenetycznie wychwalał walory umysłu Włocha, który niebawem został też jego przyjacielem i współautorem naukowych opracowań. Burattini nie próżnował, wkrótce ów fantazyjny rysunek uzupełnił trójwymiarowym modelem, długim na cztery stopy (ok. 120 cm) i przeprowadził (udaną!) symulację lotu. Miał nadzieję, że model uda się wdrożyć do produkcji w pełnej skali w przeciągu 8 miesięcy, a na początek oczekiwał jedynie pokrycia kosztów materiału (500 talarów). Gratyfikacja …

Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 3(60)/2018.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl