Pamiętniki zawsze stanowią łakomy kąsek dla czytelnika. Z natury wścibscy, lubimy wiedzieć, co się u bliźnich dzieje. A jeśli w dodatku bliźni był sławny, miał (o czym było głośno) bujną biografię i język jak brzytwa, a co więcej nie żyje, pokusa może być nieodparta.

Od kilku lat Fundacja Okularnicy porządkuje, wznawia, i wraz z wydawnictwem Prószyński i S-ka wydaje dorobek literacki Agnieszki Osieckiej − najpopularniejszej tekściarki PRL-u. „Czytadła” i „Filmidła”, „Rozmowy w tańcu”, „Galeria potworów”, „Szpetni czterdziestoletni” i tak dalej… Felietony i etiudy o ludziach znanych i tamtych, nie tak znów odległych czasach, to lektury zajmujące, dowcipne, pisane z charakterystyczną szpilą.

Osiecka bez wątpienia była uzależniona od słów. Intymne zapiski prowadziła od 9 roku życia aż do końca. Wiele z jej pisaniny potrafi porwać i zachwycić. „Listy na wyczerpanym papierze” – sekrety zdradzone wbrew woli dwójki korespondentów – były lekturą poufną, ale bez wahania przyznać im można status literatury. W dodatku, inaczej niż sztandarowe dzieło „korespondencyjne”, osiemnastowieczne „Niebezpieczne związki” Choderlosa de Laclos, dokumentowały emocje prawdziwe, a nie fikcyjne. Poczucie niestosowności towarzyszące wdzieraniu się w sekrety skrzętnie dotąd chronione, doprawiło je pikantnym smaczkiem. A skoro już raz zajrzeliśmy pod cudzą kołdrę…

Decydując się na edycję pamiętników Osieckiej Wydawnictwo Prószyński i S-ka postanowiło zacząć ab ovo: od pierwszych, nieporadnych zapisków w zeszytach szkolnych. Zabieg ryzykowny. Co dorosła Osiecka pisała prywatnie o Hłasce – to, owszem, będzie ciekawe. Lecz opasłe tomiszcze z naiwnymi wynurzeniami dziecka to sprawa mocno kłopotliwa, a opatrzenie ich fenomenalnym (to akurat piszę bez krzty złośliwości) aparatem krytycznym i naukowym nadaje całości niezamierzenie groteskowego charakteru. Osiecka z każdym rokiem, każdą kolejną kartką – jak to normalna, inteligentna dziewczynka – rozwija się. Nabiera dojrzałości, wzbogaca słownictwo. To jednak zdecydowanie za mało. Zaglądanie przez dziurkę od klucza do dziecinnego pokoju – umówmy się − jest stratą czasu i energii.

Z ręką na sercu – przebrnąć przez to „dzieło” da się chyba wyłącznie pod wpływem środków chemicznych, wymuszających skupienie uwagi. Owszem, są takie, ale prawo i rozsądek zakazują ich stosowania. W oczekiwanie na tomy, w których zacznie się wreszcie dziać coś ważnego, lepiej sięgnąć po inną lekturę.

ASJ

Agnieszka Osiecka, Dzienniki 1945-1950, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2013