Bodaj najwybitniejszy pisarz epoki PRL, intelektualista powszechnie znany
i szanowany oraz niemal cztery dekady młodszy, przystojny „chłopak
z sąsiedztwa”, poważnie chory na praktycznie nieuleczalną ponad pół wieku temu gruźlicę. Głębokie uczucie, którym Jarosław Iwaszkiewicz obdarzył Jerzego Błeszyńskiego, zaowocowało takimi choćby dziełami autorstwa tego pierwszego, jak „Kochankowie z Marony”, „Tatarak”, „Sława i chwała” (wszystkie także
w wersji filmowej), czy sztuką teatralną „Wesele Pana Balzaca”.
ak piszą na obwolucie redaktorki wydanego przez Wilk&Król Oficynę Wydawniczą tomu „Wszystko jak chcesz” z podtytułem: „O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego”, zawierającego ponad 250 listów autora „Panien z Wilka” do „Kochanego Jurka”, ich „miłość, która przyszła późno, nieoczekiwana i nieobyczajna, trwała na przekór wszystkiemu”.
Rozpoczęta przypadkowym spotkaniem na początku lat 50. ub. wieku nie zakończyła się zresztą wraz z przedwczesną śmiercią 27-letniego Błeszyńskiego w 1959 roku. Bowiem jeszcze przez wiele miesięcy od tej chwili Iwaszkiewicz pisał wciąż listy do swego ukochanego.
„Jesteś mi wszystkim: kochankiem i bratem, śmiercią, życiem, istnieniem, słabością i siłą. (…) A przede wszystkim czymś, co podtrzymuje we mnie resztki życia i daje złudzenie młodości. (…) Jesteś moim wszystkim szczęściem, słońcem zachodzącego mojego życia: żona moja zbudziła mnie dziś w nocy, bo powtarzałem przez sen: Jurek, Jurek, Jurek” − to tylko jeden z wielu przykładów intensywności uczucia, jakim go darzył pisarz. Nawet zresztą i po śmierci Błeszyńskiego. Gdy ten zmarł w szpitalu w Turczynku k. Milanówka, jego ciało Iwaszkiewicz w swoim „Dzienniku” opisywał z ogromną czułością: „górę korpusu miał czystą i pięknie rzeźbioną, nogi smukłe (…). Patrzyłem na to nieruchome, bardzo piękne ciało, podobne do krucyfiksu ze słoniowej kości. Zbliżyłem się do niego, powtarzając: Jurek, Jurek”.
Kilkuletnia korespondencja 60-letniego z górą pisarza do młodego kochanka nie zawiera tego, czego zapewne oczekiwaliby dzisiejsi miłośnicy pieprznych opisów erotycznych uniesień obu panów. Przeważają nużące nieco po pewnym czasie zapisy Iwaszkiewicza o bólu rozstania po ich niedawnym spotkaniu i zapewnień o miłości do Jurka. Oprócz kilku wspólnych wypraw wakacyjnych i wydłużających się w miarę upływu czasu pobytów Błeszyńskiego w sanatorium przeciwgruźliczym (o nazwie „Kruk”) z listów dowiadujemy się o życiu obu bohaterów omawianego tomu w podwarszawskiej posiadłości pisarza − w Stawisku k. Brwinowa, w mieszkaniu Iwaszkiewicza przy al. Szucha w stolicy, gdzie Błeszyński czasowo pomieszkiwał, a także w Bydgoszczy − miejscu zamieszkania Jurka z żoną.
Trzeba zresztą dodać, że o ile stary pisarz był zakochany po prostu na zabój w „królewiczu, Cyganie, lordzie, »moim Jurku«”, o tyle stosunek tego ostatniego do Iwaszkiewicza był bardziej złożony. Błeszyński miał żonę, kochanki, a także − raczej przelotne − miłostki z przygodnymi chłopakami, oraz − częściej niż tylko przelotnie − z niejakim Jotemem poznanym podczas jednego z pobytów w sanatorium. Bardzo często wykorzystywał materialnie Iwaszkiewicza, nierzadko wydając otrzymywane odeń pieniądze na rozmaite „przyjemności życia”, co nie zawsze zresztą udawało się ukryć przed niezdającym sobie z tego sprawy (przynajmniej początkowo) Jarosławem.
W przypadku pisarza mówiło się o istnych tabunach młodych mężczyzn (z kręgów literackich − Miłosz, Hłasko, i nie tylko), które jeszcze od przed wojny przewalały się po Stawisku, a których wdziękom ulegał od lat. Zapewne jedynie on sam byłby w stanie wyjaśnić, jakim sposobem nie kolidowało to z jego jednoczesnym małżeństwem i obowiązkami ojca dwóch córek.
To, co nie szokuje zbytnio w obecnych czasach, w latach 50. ub. wieku było dość szczelnie skrywane przed opinią…
Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 1 (58)/2018.