W styczniu 867 roku stolica apostolska Rzym była świadkiem niecodziennego wydarzenia. Ojciec święty, odziany w przepyszne, kapiące złotem szaty pontyfikalne, siedział sztywno na papieskim tronie. Jego palce zdobiły drogocenne klejnoty, a twarz wykrzywiał uśmiech, nieco upiorny. Miał odpowiedzieć za własne polityczne decyzje. Na wszelkie stawiane zarzuty wszakże milczał. Milczał, bo… nie żył.

Dziewięć miesięcy wcześniej złożono go w krypcie bazyliki na Lateranie. Jego następca, za życia wrogi mu Stefan VI, ledwie włożywszy na głowę tiarę, wytoczył Formozusowi proces. Wystąpił w nim jako prokurator i sędzia jednocześnie. W wyniku trzydniowej rozprawy nieboszczyk został pozbawiony święceń i zdetronizowany. Stefan unieważnił wszystkie podpisane przezeń akty, a na koniec skazał go na… śmierć. Na wpół przegniłe ciało niedawnej głowy Kościoła odarto publicznie z kosztownych tkanin. Trzy palce, którymi błogosławił wiernym, odcięto. Zbezczeszczone zwłoki, wśród ryku oczadziałego tłumu, wrzucono do rzeki Tybr.

Jeszcze w tym samym roku złożony z urzędu Stefan, w więzieniu, pożegnał się ze światem. Sztucznie wzniecone emocje opadły i wówczas niektórym przyszło do głowy, że polityka Formozusa mogła podobać się lub nie, lecz szarganie ciała i pamięci najwyższego dostojnika ohydne jest i basta. Odszukano zwłoki, jeszcze bardziej zgniłe, i z najwyższymi honorami pochowano z powrotem na Lateranie. Dziś decyzje Formozusa badacze szacują chłodno i rzeczowo. Stefana – przeciwnie. Do annałów trafił jako zaciekły, godny politowania barbarzyńca. O makabrycznym procesie mówi się „trupi synod” lub „horror vaticanus”.

Czemu o tym piszę? Od jakiegoś czasu w głowach polityków rządzącej chwilowo partii pojawia się myśl o degradacji byłego Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej gen. Wojciecha Jaruzelskiego -do stopnia szeregowca. Ostatnio przypomniał sobie o tym poseł Waldemar Andzel, domagając się prócz tego zmiany inskrypcji na nagrobku zmarłego na Wojskowych Powązkach. A już najlepiej ekshumacji, wywleczenia spod ziemi zwłok i wywiezienia ich na inny, mniej prestiżowy cmentarz. Poseł uważa się za człowieka cywilizowanego, może zatem w Wiśle trupa nie utopi.

Tradycji chrześcijańskiej, jak widać, nieobce jest bezczeszczenie zwłok, jednak historia – zarówno świecka, jak i katolicka – jednoznacznie negatywnie oceniła ohydny akt zadośćuczynienia nienawiści wyrosłej na gruncie politycznych antagonizmów. Za młodu każdego z nas uczą, że o „zmarłych albo dobrze, abo nie mówimy wcale”. Zgoda, przemilczeć postaci historycznych zwyczajnie się nie da. Lecz w etykę chrześcijańską wpisany jest też szacunek dla majestatu śmierci. A jeśli to nie wystarczy?

Niebezpieczny to precedens – odebrać jednemu zmarłemu wysoki stopień nadany w minionym systemie. Źle bardzo wszczynać dyskusję, czy ten czy ów słynny nieboszczyk zasłużył na swoją zaszczytną kwaterę. Zdemenciała staruszka Historia straszliwie lubi się powtarzać.

Agnieszka Skórska-Jarmusz