Na początku XX wieku na Marszałkowskiej 112 – w miejscu, gdzie teraz stoją Domy Towarowe Centrum – mieściły się popularne wtedy tzw. pokoje umeblowane. 13 maja 1910 roku stróż takiego domu zawiadomił policję, że w lokalu nr 1 rozegrała się jakaś tragedia…
Przybyli śledczy stwierdzili,że we wspomnianym pokoju leżą na podłodze zwłoki młodego człowieka w gimnazjalnym mundurku. Cała głowa zmarłego zalana była krwią. Później biegli doliczyli się na niej dwudziestu ran tłuczonych. Pomimo śladów ewidentnej zbrodni morderca – dla upozorowania samobójstwa – włożył do ręki ofiary rewolwer. Zabójstwo było zainscenizowane niezręcznie do tego stopnia, że sędzia śledczy stwierdził: „to wygląda mi na zbrodnię z powieści kryminalnej”.
Taka to śmierć spotkała zaledwie 17-letniego, cieszącego się jak najlepszą opinią ucznia gimnazjum Wróblewskiego przy Złotej 58, Stanisława Chrzanowskiego, syna zamożnego właściciela ziemskiego.
Pan w monoklu
Początkowo podejrzenia padły na właściciela i numerowego pokojów umeblowanych, których zeznania były wyjątkowo mętne. Właściciel lokalu zapytany, skąd chłopiec wziął się w jego domu – twierdził najpierw, że wynajął pokój w dniu zbrodni, potem, że w lutym, następnie, że pokój wynajęła jakaś pani. Mężczyzn aresztowano, ale w śledztwie szybko nastąpił sensacyjny zwrot.
Okazało się bowiem, że w przeddzień morderstwa szkolni koledzy ofiary zauważyli, że do Stanisława na ulicy podszedł jakiś wysoki, dystyngowany pan z krótko przyciętymi wąsami i w monoklu. Usilnie do czegoś przekonywał chłopca. Ku zaskoczeniu śledczych, rysopis nieznajomego jak ulał zgadzał się z rysopisem… szwagra ofiary, hrabiego Bohdana Ronikiera. Próbowano też dociec, dlaczego miejsce zbrodni było wprost wyścielone dywanami – nie zabrakło ich nawet na drzwiach wiodących do korytarza i schodów kuchennych. Właściciel lokalu stanowczo twierdził, że dywany nie są jego własnością. Kiedy ustalono, że nabywcą dywanów z magazynu tandeciarskiego niejakiej Fajgi Gutnajer był hrabia Ronikier, aresztowanie podejrzanego było już tylko kwestią czasu.
Ojciec Teodor
Proces rozpoczął się rok później. W pałacu Paca na Miodowej tłumy usiłowały dostać się do dawnej sali balowej, gdzie przeprowadzano rozprawę. Wiele osób zdumiał widok oskarżonego. Zamiast wytwornego dżentelmena, ujrzano jegomościa o obrzękłej twarzy, długiej brodzie i błędnym spojrzeniu, ubranego w habit. Oskarżonego przywieziono prosto z Tworek, ale psychiatrzy uznali go za zupełnie normalnego, mino że nazywał siebie ojcem Teodorem, przeorem klasztoru klemensistów.
Proces toczył się swoim rytmem. Liczni świadkowie wystawiali Ronikierowi nie najlepszą opinię. Charakteryzowali hrabiego jako człowieka ambitnego i zdolnego, ale także wyjątkowo mało sympatycznego mitomana. Chwalił się romansami i z Sarą Bernhard i z pewną uroczą księżniczką; opowiadał, że rozbił bank w Monte Carlo.
Pazerny literat
Przed ślubem Ronikier parał się literaturą, pisał utwory dramatyczne, z których kilka wystawiono. Za jedną ze sztuk, pt. „Zgaszeni”, otrzymał nawet nagrodę na konkursie dramatycznym. Co ciekawe, także analiza twórczości literata była wykorzystywana przez oskarżycieli. Wskazywano, że hołubieni przez autora bohaterowie, to ludzie bez żadnych zasad, erotomani, pazerni na pieniądze i zaszczyty.
Wiadomo było też, że hrabia ożenił się dla pieniędzy i ciężko przeżył wiadomość, że bogaci teściowie postanowili rozdysponować majątek dopiero po uzyskaniu pełnoletności przez najmłodszą latorośl, czyli Stanisława. Motywem morderstwa miało więc być przyśpieszenie podziału majątku, a także wyeliminowanie głównego spadkobiercy. Mówiono też o olbrzymich długach hrabiego.
W czasie procesu oskarżony najpierw udawał chorego umysłowo, później przez dwa lata zachowywał całkowite milczenie. To mu jednak niewiele pomogło. Ronikiera skazano na 11 lat ciężkich robót, a później dożywotnią zsyłkę na Syberię. Do tego zresztą nie doszło, wybuch wojny światowej uniemożliwił wykonanie części kary. Po zwolnieniu z więzienia arystokrata zamieszkał w Warszawie. W latach 30. otworzył tajny dom gry na Chmielnej, parał się pisaniem powieści, a w czasie okupacji hitlerowskiej wydał nawet pamiętniki.
Dorota Dzierżanowska