W niedawno co odbudowanym dawnym „Cedecie”, młodemu pokoleniu bardziej znanym jako „Smyk”, zlokalizowany jest duży przestronny (w przeciwieństwie do wielu innych tej sieci) sklep „Biedronka”. Tuż przy Brackiej. W podziemiach biurowca. Wielki przestronny hall (aż szkoda tak na „bezdurno” marnującego się metrażu), ruchome schody, winda. A w samym sklepie… Dużo miejsca, dobre zaopatrzenie i, co chyba najważniejsze, doskonała obsługa. Wszyscy mili, zawsze służący pomocą, nierzadko są też doradcami. Dotyczy to wszystkich: kasjerów, pracowników zaplecza i sali sprzedażowej, a także ochrony.  Jest naprawdę OK. I tylko… 

Jest jedna przerażająca wprost sprawa. Brud, wszechwładny brud, który skutecznie opanował wspomniany hall, ruchome schody i windę. To bardzo szybko przełożyło się na dewastację kabiny dźwigu. A schody po ledwie paruletniej eksploatacji co i raz są unieruchomione. Zaś ów wielki przedsionek ze straszliwie ubabraną posadzką zaanektowały okoliczne lumpy urządzające tu swoje konsumpcyjne „salony”. Walające się puste flaszki po „mózgotrzepach” (tanie niby-to-wina) i innych napojach wyskokowych i zwykłe śmiecie „zdobią” to królestwo pijaczków i żebraków. Nie muszę dodawać, że cała ta strefa jest straszliwie zasmrodzona. 

I takie pytanie mi przychodzi; czy bogatej firmy – a taką bezsprzecznie jest Jeromino Martens właściciel „Biedronek” – nie stać na wynajęcie sprzątaczek i agencji ochrony, która usuwałaby z ich lokali tych „dżentelmenów”. Po to, by ci, którzy zostawiają u nich swoje pieniądze mogli je wydawać bez tych wątpliwych atrakcji?