O stołecznych mostach mówi się przeważnie wtedy,
gdy są niszczone siłami przyrody albo przez ludzi.
Lody i powodzie zrywały je wiele razy, w powietrze wylatywały podczas obu wojen światowych, a jeden palono w ostatnich czterdziestu latach aż dwukrotnie.



Wielką umiejętnością jest spalenie przeprawy podczas pokoju. Historia zagranicznej techniki notuje tylko dwa takie wypadki, natomiast w Warszawie zniszczono żelbetowy i to nie raz. Wieczorem 14 lutego 2015 roku osoby przechodzące koło mostu Łazienkowskiego zobaczyły dym wydobywający się z wnętrza konstrukcji. Czterdzieści lat wcześniej też palił się ten most, a właściwie jego pomost techniczny. Winą obciążono trzech chłopców, oskarżając o podpalenie budki znajdującej się na plaży, skąd płomienie miały rzekomo przenieść się do góry. Nastolatkowie nie przyznawali się do winy. Z akt sprawy wyparowały taśmy magnetofonowe, co samo w sobie było już dziwne. Dziewczyna przechodząca obok mostu widziała uciekającego mężczyznę, lecz milicja nie zwróciła na to uwagi. Plotka miejska głosiła, że pożar był skutkiem walki, a w zasadzie ostrzeżeniem kierownictwa PZPR przez służby specjalne, w których próbowali grzebać partyjniacy. Sprawa do dziś nie została wyjaśniona. O drugim pożarze wiemy jeszcze mniej; ludzi omamiono kolejną wersją rozpalenia ogniska, tym razem przez bezdomnych. A jak było naprawdę?
Z drewna, a nie spłonął
Pierwszy stały most budowano przez pięć lat i otwarto w 1573 roku. Za przejazd trzeba było płacić, nie tak jak dziś. Dokładnie wiadomo, gdzie stał, gdyż została po nim nazwa ulicy – Mostowa. Oczywiście był drewniany, nie kamienny, bo i rzeka niezwykle szeroka, a poziom budownictwa niewysoki; korzystano z materiałów, jakie były pod ręką. Przetrwał 30 lat i legł pod naporem wiosennych lodów. Przez 350 lat miasto nie postawiło już żadnej stałej przeprawy.
W Warszawie budowano …

Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 4 (57)/2017.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl