Założenie miasta nad brzegiem Wisły ma niewątpliwe zalety.
Jej bliskość zapewnia duże zasoby wody, wyniesienie skarpy podnosi obronność, a sama rzeka dobrze sprawdza się jako szlak,
ułatwiając komunikację z odległymi regionami. Walory estetyczne takiego położenia również są nie do przecenienia. Urokliwy pejzaż przyciągał
do Warszawy i zatrzymywał na dłużej niejednego podróżnego.
Jednak umieszczając miasto nad rzeką, należy pamiętać o nieprzewidywalnym żywiole, z jakim ma się do czynienia.
W ciągu kilku dni leniwie płynąca struga potrafiła zamienić się
w rwącą kipiel, taranując wszystko na swej drodze.
Wiślane powodzie od wieków wpływały na życie mieszkańców Warszawy, ale dopiero w XIX wieku zaczęto na większą skalę przeciwstawiać się okolicznościom, budując ochronne wały. Z tego okresu mamy też liczne relacje opisujące wylewy rzeki. Niejednokrotnie przypominają one opisy wypraw do egzotycznych krajów, w których więcej bywało malowniczości niż grozy i współczucia dla dotkniętych katastrofą. Lecz nie można się dziwić takim relacjom, skoro ofiarami kataklizmu byli głównie ubodzy mieszkańcy z podwarszawskich wsi, położonych bliżej rzeki zakątków Pragi czy z Powiśla, zaś wydarzenia spisywali inteligenci mieszkający na skarpie, z dala od jakichkolwiek skutków powodzi. Na wielu płaszczyznach były to dwa różne światy.
Na południu Polski, pod koniec sierpnia 1813 roku, na skutek długotrwałych deszczów wylały wszystkie rzeki w dorzeczu Wisły, jak i sama Wisła. W Warszawie deszcz zaczął padać 25 sierpnia, zaś główna fala powodziowa dotarła do miasta cztery dni później. Przybór wody był bardzo gwałtowny, w przeciągu dwóch dni poziom podniósł się na wysokość 18 stóp i pół cala, o czym pisał Antoni Magier. W swym mieszkaniu na ulicy Piwnej notował także wskazania barometru, opady i obserwacje chmur oraz rozważał prawdopodobne przyczyny powodzi.
Według innych relacji woda mogła …
Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 4 (57)/2017.