Z tą częścią Warszawy jestem związany od wczesnego dzieciństwa. Spędziłem tam prawie trzydzieści pierwszych lat życia. W sporym uproszczeniu – mój Grochów to przestrzeń od pętli tramwajowej na Gocławku do ulicy Podskarbińskiej, gdzie znajdowało się najbliższe kino, zwane „1 Maja”. Miejscem szczególnym był dla mnie rejon placu Szembeka
– w latach 50. XX wieku centralny punkt dzielnicy.



Chodziłem do szkoły przy ulicy Kordeckiego 54. Formalnie rzecz biorąc, w budynku, który powstał z inicjatywy i wysiłkiem działaczy Towarzystwa Przyjaciół Grochowa, znajdowały się aż dwie podstawówki. Na parterze SP nr 54, na piętrze SP nr 168 – ta właśnie była moja. Ukończyłem ją w 1957 roku, potem dostałem się do Liceum Ogólnokształcącego nr 23 przy ul. Naddnieprzańskiej na Gocławku.
Świat ucznia
W połowie lat 50. specyfiką szkół podstawowych na Grochowie była wielozmianowość nauczania oraz to, że przeciętnie klasa liczyła 40–45 uczniów. Dopiero w ogólniaku sale się nieco rozluźniały, goszcząc ich po „zaledwie” 30–35. Spory procent uczniów stanowili tzw. przerośnięci, czyli dzieci znacznie starsze od idących w normalnym trybie siedmioletniej podstawówki.
Czasy były zupełnie inne niż dziś. Żaden z uczniów mojej klasy nie miał w domu telefonu, a i później, w ogólniaku, tylko jeden kolega znalazł się w tym uprzywilejowanym położeniu. Podobnie było z samochodami. W całej szkole podstawowej tylko w mojej klasie była dziewczyna (E. Niszczówna), której ojciec dysponował autem. Był to wprawdzie furgon do wożenia wody sodowej, ale w razie potrzeby służył całej szkole do transportu uczniów na różne imprezy.
Dzieci, poza nauką, miały także inne obowiązki, np. udział w pracach społecznych, typu sadzenie drzew w wyznaczonych miejscach. Jednym z nich był 85-hektarowy teren Olszynki Grochowskiej, który Miasto nabyło w 1938 roku. Jeszcze w pierwszej połowie lat 50. Olszynka Grochowska była wielkim, piaszczysto-błotnistym wygonem, na którym pasły się kozy. Obszar ten przez wiele lat systematycznie zalesiano, m.in. rękami dzieci i młodzieży szkolnej właśnie. Po wielu latach lasek w Olszynce uznano za rezerwat przyrody, co nieodmiennie budzi moją wesołość…
Dzieci nie były wtedy odprowadzane do szkoły przez rodziców, pominąwszy pierwsze dni pierwszej klasy. Potem samodzielnie poruszały się po ulicach Grochowa, a nawet bez opieki jeździły tramwajami! Co dziś nie do pomyślenia, wówczas uznawano za normę, a widok mamy odprowadzającej synka do szkoły mógł być powodem drwin, przez które życie takiego delikwenta stawało się naprawdę ciężkie…
Od pętli do pętli
Muszę przyznać, iż moja znajomość Warszawy zaczęła się od podróży tramwajami, od pętli do pętli. Najbardziej w mej pamięci utkwił obraz Grochowa z około połowy lat 50. XX wieku. Ulica Grochowska miała wówczas tylko jedną jezdnię. Po jej południowej stronie biegł …

Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 2 (59)/2018.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl