W tym roku upływa 140 lat od momentu, gdy na warszawskim peronie, z przyjeżdżającego z Petersburga pociągu, wysiadł wysoki i niemłody już, ubrany w mundur carskiego generała-majora, mężczyzna. W zasadzie dla warszawiaków postać o tyle obojętna, co informująca o przybyciu do miasta jeszcze jednego przedstawiciela zaborczej władzy. Władzy, która w dobie popowstaniowej wszelkimi możliwymi środkami prowadziła politykę całkowitego zespolenia Polski z Rosją. Ponad miastem unosiły się jeszcze dźwięczące w uszach złowrogie słowa Aleksandra II: ,,żadnych marzeń panowie”. Teraz − od 1875 roku − miały w mieście zapanować rządy nowoprzybyłego prezydenta, Sokratesa Iwanowicza Starynkiewicza.
Wśród najważniejszych, zakreślonych przez carskie władze, zadań stojących przed nowo powołanym prezydentem Warszawy były: poskromienie i zrusyfikowanie buntowniczego społeczeństwa oraz zaprowadzenie porządku na carski wzór. Jednakże, jak pokazać miała nieodległa przyszłość, Starynkiewicz pozostawił po sobie zgoła inne dzieło.
Od pierwszych dni urzędowania uwagę zwracała jego pracowitość, częstokroć pochłaniająca 14 – 16 godzin dziennie. Również niespotykany był jego stosunek jako Rosjanina do Polaków. Aleksander Świętochowski, zapisał we wspomnieniach: ,,pewnego dnia przyszedł do mnie wysoki, siwy, generał rosyjski – Jestem Starynkiewicz, prezydent miasta. Po polsku niestety nie mówię, ale rozumiem. Racz więc pan w rozmowie naszej używać swojego języka”. Dla lepszego zrozumienia wygłoszonej kwestii warto w tym miejscu przypomnieć, iż nawet za przypadkowe użycie języka polskiego podczas pełnienia obowiązków wynikających ze stosunku pracy, groziła delikwentowi grzywna. Częstokroć też zdarzało się, że zarozumiali oficjele carscy słysząc po wejściu do sklepu pytania personelu zadawane w języku polskim, opuszczali go bez słowa. Czyżby więc ,,szło nowe”?
Starynkiewicz znalazł się w Warszawie w okresie jej postępującej stagnacji. Dotychczasowe władze w bezceremonialny sposób lekceważyły potrzeby mieszkańców i miasta. Panował tu chaos i zaniedbanie. Doskwierał niedostatek a przede wszystkim zła jakość wody, zaprawionej rozcieńczonymi fekaliami. Do tego brak kanalizacji, zły stan ulic i problemy z ich oświetleniem i sprzątaniem. Na targowiskach panowały antysanitarne warunki, brakowało łaźni, szpitali, cmentarzy miejskich, ba, nawet skwerów i parków. A ponad wszystkim królowała panosząca się korupcja i grabież państwowego majątku przez carskich urzędników. Przed niezbyt więc łatwym zadaniem miał stanąć nowo mianowany prezydent, którego droga życiowa w dosyć zawiły sposób zaprowadziła do ,,Paryża północy”.
Kariera oficera
Starynkiewicz przyszedł na świat w Taganrodzie, portowym mieście nad Morzem Azowskim, w 1820 roku. Swe oryginalne imię zawdzięcza ojcu, dyrektorowi męskiego klasycznego gimnazjum. Po ukończeniu moskiewskiego Instytutu Szlacheckiego, wstąpił do szkoły artyleryjskiej wiążąc swą dalszą karierę z wojskiem. Tam awansowano go do stopnia generała-majora. Brał udział m.in. w wojnie krymskiej, walczył przeciw Turcji i Węgrom. Liczne ordery i nagrody świadczą o dobrym wypełnianiu obowiązków i stojącą przed nim perspektywą rozwoju dalszej kariery. Jednakże w 1863 roku, w wieku 43 lat rezygnuje z dalszej służby w armii imperatora, powołując się na zły stan zdrowia. Różne są domysły rzeczywistego powodu jego postępowania. Częstokroć podaje się, iż ta zaskakująca decyzja mogła być podyktowana silnie w nim zakorzenionym poczuciem sprawiedliwości. Gdyby pozostał w służbie niewątpliwie skierowany by został do walk przeciw Polakom. Nie rozstrzygniemy tu jednak ile w tym było przypadkowości a ile zamiaru. W każdym razie po odejściu ze służby rozpoczyna pracę w administracji, gdzie z powodzeniem zarządza kancelariami kilku rosyjskich guberni. Jednakże niespodziewanie po raz kolejny, powołując się na stan zdrowia, prosi o przejście w stan spoczynku, przyjmując w tym czasie posadę u przemysłowca i dyplomaty Anatolija Demidowa, u którego zostaje zarządcą wielu majątków w Imperium i poza jego granicami. Tymczasem ówczesny namiestnik Królestwa Polskiego, generał-gubernator Paweł hrabia Kotzebue składa mu propozycję objęcia stanowiska prezydenta Warszawy.
Starynkiewicz ją przyjmuje, choć miasto nad Wisłą, w opinii wielu, bynajmniej nie było w tym czasie zbyt ciekawym miejscem dla ,,porządnych Rosjan”, a i proponowana pensja była niezbyt atrakcyjna w stosunku do dotychczasowej. Jednakże nowy prezydent energicznie przystępuje do pracy, nie bacząc na szczupłość środków finansowych znajdujących się w miejskiej kasie. Warto przypomnieć, że zastał w niej 21 rubli, które dopiero za zgodą gubernatora można było powiększyć do 1000 i przeznaczyć na cele komunalne. Każda zaś inwestycja przekraczająca tę kwotę wymagać musiała zgody samego imperatora.
„Higieniczna rozpusta”
Nie zważając na to przystępuje Starynkiewicz do przygotowania projektu budowy wodociągów i kanalizacji, a wybór projektanta był jedną z jego pierwszych decyzji. Szczęśliwie, tuż przed objęciem przez niego urzędu, udała się do Anglii delegacja polska pod przewodnictwem Alfonsa Grotowskiego celem zapoznania się z osiągnięciami w tej dziedzinie Brytyjczyków. Doszło tam do spotkania delegatów z dwoma wiodącymi w dziedzinie architektury inżynieryjnej gentlemanami: sir Williamem Lindleyem oraz jego synem Williamem Heerleinem Lindleyem, słynących już m.in. z wykonania projektów sieci wodociągowych w Hamburgu i Frankfurcie. W tej sytuacji wybór stał się oczywisty. Po opracowaniu projektu, w niespotykany dotąd sposób, Starynkiewicz zwraca się do obywateli miasta za pośrednictwem prasy: ,,Pozyskawszy odpowiednie dane, które mi były potrzebne, ułożyłem nowy w tym ważnym przedmiocie projekt. Zanim, zaś przedstawię władzy rzeczoną pracę, chciałbym ją oddać pod sąd obywateli szerszego koła aniżeli, te które można było informować do narad instytucji. Sprawy te poczytuję za niecierpiące zwłoki i dlatego uważam za konieczne uprzedzić, że na uwagi oczekiwać będę nie dłużej jak miesiąc”. Jak zwraca uwagę Anna Słoniowa, biografka Starynkiewicza, posiadał on dostatecznie dużą władzę, by móc samodzielnie podejmować w tym względzie decyzje. Jednakże bodaj jako pierwszy urzędnik rosyjski tak wysokiej rangi zdecydował się na podjęcie dialogu z mieszkańcami. Nie uszło to oczywiście ich uwadze. Bolesław Prus pisał: ,,Z niemałą przyjemnością zauważyliśmy, że szanowny pan prezydent naszego miasta w niektórych sprawach ogół obchodzących odwołuje się do opinii i poparcia obywateli”. Jednakże zupełnie niezamierzenie wywołał Starynkiewicz niemałe zamieszanie. Otóż − choć ciężko współcześnie w to uwierzyć − propozycja budowy wodociągów i kanalizacji wywołała lawinę sprzeciwów, skarg, a nawet oskarżeń i donosów. Gazety pokpiwały rewelacjami typu − ,,Higieniczna rozpusta! To więcej niż gdziekolwiek w cywilizowanym świecie, czyli dla przykładu we Francji! Za dużo! Za drogo! Kamienicznicy obawiali się zwiększenia kosztów. Nie widzieli potrzeby umieszczania w mieszkaniach wanien i klozetów, a trzeba zaznaczyć, że i prosty lud takowej potrzeby nie odczuwał. Jak podaje Marta Sapała: ,,Wspierali ich inżynierowie i finansiści, którym przewodził jeden z najbardziej wpływowych obywateli miasta, kolejowy magnat Jan Gotlieb Bloch. Kontrargumentów dla budowy stacji było wiele. Jedne czysto materialne (spadnie wartość działek i nieruchomości w sąsiedztwie zakładu), inne emocjonalne (ich podłożem była… zazdrość polskich inżynierów o projekt oddany zagranicznej konkurencji), jeszcze inne tak demagogiczne, że aż absurdalne. Takie jak teza, że rezultatem skanalizowania miasta będzie upadek podwarszawskiego rolnictwa, które zostanie odcięte od źródła… ludzkiego nawozu. Lobby rolnicze nie patyczkowało się, w 1900 roku w czasopiśmie Rolnik Nadwiślański ukazał się tekst krytykujący pomysł kanalizacji Warszawy i obwiniający Lindleyów o bycie „narzędziem judaizmu i szarlatanerii w celu zniszczenia rolnictwa polskiego oraz wytępienia ludności słowiańskiej nad Wisłą”. Oczywiście Starynkiewicz nie musiał liczyć się z tymi opiniami lecz mimo to cierpliwie udzielał oportunistom wyjaśnień, przekonywał. Mało tego, osobiście odwiedzał dziennikarzy i właścicieli gazet, by tłumaczyć im wynikające z realizacji projektu korzyści. Jakby tego było nie dość, musiał zmierzyć się z największym wyzwaniem – przekonaniem do projektu najwyższych władz i akceptacją samego imperatora. W tym też celu udał się do Petersburga, gdzie podobnie jak i w Moskwie nie było jeszcze nawet podobnych planów. Zadanie było tym trudniejsze, że łączyło się jeszcze ze zdobyciem środków finansowych. Budżet miasta był dużo niższy niż koszt przeprowadzenia wstępnych nawet prac. Nastąpiła więc konieczność przekonania władz do emisji obligacji. Innym sposobem pozyskania środków było przeznaczenie rezerwy budżetowej miasta, zastrzeżonej głównie na wydatki policji, na budowę kanalizacji. I… Starynkiewiczowi udało się to zrobić, otrzymał akceptację. Uskrzydlony pilnował realizacji osobiście. Wyjaśniał szczegóły techniczne, zwoływał narady. Wszystko konsultował z powołanym specjalnie, a złożonym z 20 członków, Społecznym Komitetem Budowy Kanalizacji i Wodociągów miasta Warszawy. W jego skład − za namową prezydenta i niewątpliwie w celu obłaskawienia − wchodzili także dotychczasowi przeciwnicy projektu ze wspomnianym Blochem na czele.
„Owarszawiony”
Sokrates Starynkiewicz sprawował funkcję prezydenta Warszawy przez siedemnaście lat. Budowa sieci wodociągowo-kanalizacyjnej ze stacją filtrów nie były bynajmniej jego jedynymi osiągnięciami, choć niewątpliwie powstanie ich podniosło rangę stawiając miasto w rzędzie nowoczesnych ośrodków municypalnych w Europie. Przyczyniły się do tego również inne zabiegi prezydenta. Podczas jego kadencji rozwiązana została kwestia miejskiego transportu. Uruchomiono pierwszą uliczną linię tramwaju konnego, który w lecie jeździł co pięć zaś zimą co osiem minut. Wybudowano nową gazownię na Woli a na ulicach ustawiono trzy tysiące latarni gazowych. Uporządkowane zostały targowiska – wybudowano Hale Mirowskie i Koszyki. Z inicjatywy Starynkiewicza rozpoczęto budowę szpitala na Woli oraz Cmentarza Bródzieńskiego. Powołany został komitet, dzięki któremu powstały liczne ogrody i skwery – m.in. Park Ujazdowski. Choć praktykował prawosławie, przyczynił się do sfinansowania remontów katedry św. Jana i kościoła św. Anny. Prezydent zajmował się też takimi sprawami jak odpowiednie ,,przewietrzanie i ogrzewanie powozów na drogach żelaznych”, dbałość o odpowiednie zaprowiantowanie miasta, właściwe zorganizowanie targowiska bydła. Zajmowała go również ,,kwestia piwa” czy też wniosek ,,w kwestyi budowy pasażu na gruncie dawnej poczty między Krakowskim Przedmieściem a Nowo Senatorską”. Warto przypomnieć, iż Starynkiewicz stając na czele powołanej przez siebie komisji podjął decyzję o restauracji Kolumny Zygmunta, mimo iż na pomniku umieszczony był napis informujący o zwycięstwie polskiego króla nad wojskami moskiewskimi. Mało tego, po opracowaniu projektu budowy pomnika Adama Mickiewicza zaproponował, by wszystkie napisy umieszczone na nim były w języku polskim. Im bardziej działania te zaczynały irytować samych Rosjan, tym bardziej obojętna dotąd osoba Starynkiewicza zyskiwała coraz więcej szacunku i sympatii w oczach Polaków. Znany z wrogiego stosunku do carskiej władzy warszawski dziennikarz Antoni Zaleski pisał o Starynkiewiczu: ,,dostępny, prosty w kontaktach, pracowity i co najważniejsze rozumiejący warszawską biedotę i jej potrzeby.”. Warszawskie gazety pod wymownym tytułem ,,Bezprzykładna ofiara”, donosiły: ,,prezydent Starynkiewicz złożył w tych dniach do Banku państwa sumę rs. 10.000 na pokrycie wydatków poczynionych na zakup i sprowadzenie drogi do robót wodociągowych. Resztę sumy zobowiązał się pokryć z dochodów osobistych, przeznaczając na to 1/3 części pensyi – Tak brzmi sucha wzmianka o fakcie, którego milczeniem z żaden sposób pominąć nie możemy. Jak wiadomo, jenerał Starynkiewicz tak dalece posunął swoje pojecie odpowiedzialności zwierzchnika za błędy podwładnych sobie, niesumiennych czy też niedołężnych”. A nie był to jedyny przypadek wyłożenia przez niego prywatnych pieniędzy na publiczne cele. Jak przypomina Anna Słoniowa, kiedy trzeba było opłacić wstępne projekty kanalizacji, zanim jeszcze zostały uruchomione publiczne środki, opłacił je z własnej kieszeni, nie mając żadnych gwarancji, że ten projekt będzie realizowany, i otrzyma zwrot pieniędzy. Kiedy zaś zmarł kasjer z magistrackiej kasy i okazało się, że pozostał w niej dług wynoszący 17 tysięcy rubli, Starynkiewicz z własnej kieszeni spłacił go, uważając się za winnego niedopilnowania swego podwładnego. Trzeba nadmienić, że była to jak na owe czasy suma olbrzymia nawet dla prezydenta. Oczywiście gubernator nakazał zwrócić Starynkiewiczowi pieniądze z kasy obawiając się precedensu, gdyż, jeżeli wszyscy urzędnicy carscy w Warszawie mieliby zwracać pieniądze za swoich podwładnych, to wszyscy poszliby z torbami, a oni przecież przyjechali po to by się dorobić. Antoni Zalewski pisał o Starynkiewiczu, że jak cerber miejskiego grosza strzeże, a z jego Dziennika wiemy, że zarówno żona jak i córka nie były zadowolone z tego, że wykładał prywatne pieniądze. Mieszkał skromnie, cicho jak ostatni filister i prosty obywatel. Sam sobie odmawiając, potrzebującym nigdy. Ze wszystkimi, którzy się do niego zwracali, miał osobisty kontakt. Starał się do każdej sprawy przekonać, a nie narzucać swoje zdanie. Borykał się z problemami dopóki nie osiągnął celu i nie powstrzymywały go, ani kłopoty finansowe, ani inne przeszkody, ani nieżyczliwość władzy.
O charakterze Starynkiewicza może świadczyć zwyczaj, jakim podpisywał swe listy i artykuły do prasy. Imię i nazwisko zawsze poprzedzał skrótem ,,p.o.” oznaczającym ,,pełniący obowiązki”. Uważał, że jest prezydentem mianowanym a nie z wyboru, wobec czego prawdopodobnie z szacunku do Warszawiaków postanowił tak właśnie się podpisywać. Zaś Warszawiacy najczęściej nazywali Starynkiewicza ,,nasz szanowny prezydent”. Ignacy Baliński wspominał: ,,To był jedyny Rosjanin ówczesnej Warszawy, który zasługiwał na tak dobre słowa bez względu na to, że kierował urzędem rusyfikowanym przez władze carskie”. Nie trzeba dodawać, że taki stan rzeczy bardzo nie odpowiadał carskim urzędnikom, którzy zaczynali odnosić się do Starynkiewicza z obawą i podejrzliwością. W miarę możliwości nie pozwalali Warszawiakom odnosić się publicznie z wyrazami sympatii dla swego prezydenta. Cenzura częstokroć wykreślała słowa ,,nasz szanowny prezydent” zastępując je ,,jego wysokość generał-major Starynkiewicz”.
Starynkiewicz usilnie starał się o likwidację warszawskiej żandarmerii, a oszczędnościami z tego tytułu chciał zasilić miejski budżet. Stał się ofiarą prowokacji ze strony generała gubernatora Josifa Hurki oraz podległych mu oficjeli, którzy chcieli kilkakrotnie zwiększyć budżet policyjny, kosztem rzecz jasna miejskiej kasy. Starynkiewicz w 1892 roku podał się nagle do dymisji. W społeczeństwie warszawskim ta nagła decyzja wywołała spory szok. Nasz szanowny prezydent pozostał jednak w mieście i zamieszkał przy ul. Rysiej w dalszym ciągu uczestnicząc w życiu społecznym i wspierając potrzebujących. Tutaj też zmarł w sierpniu 1902 roku. Pochowany został na Cmentarzu Prawosławnym. Aleksander Świętochowski, używający pseudonimu ,,Poseł Prawdy” pisał o Starynkiewiczu − ,,był to człowiek, który nie popełnił najważniejszych grzechów politycznych. Nigdy nikogo nie skrzywdził, a wiele zrobił dobrego”.
Relację z pogrzebu, nekrologi i kondolencje umieszczała cała miejscowa prasa. ,,Kurier Warszawski” donosił: ,,Dziś od rana gmach ratusza przybrano w czarne i białe barwy, latarnie na placu zapalono i zasłonięto krepą. Lewą stronę ul. Miodowej zajęło wojsko szpalerami, prawą zaś cechy warszawskie z chorągwiami. Na pl. Krasińskich ustawiono pracowników miejskich, jako to: woźniców taboru miejskiego, dozorców wodociągów ulicznych, robotników drogowych”. Wspomniany Kurier zamieścił też odezwę zmarłego do urzędników magistratu napisaną jeszcze w dniu jego odejścia na emeryturę w 1892 roku: ,,Głównym celem tej naszej służby jest zapewnienie mieszkańcom miasta jak największej ilości wygód i pożytku. Poza tym potrzeba już tylko sumienności, konsekwencji i działania (…) Służba dawała mi także dużo szczęścia dlatego bolesne dla mnie jest rozstanie z Wami równie jak i z miastem. Miałem nadzieję umrzeć na dotychczasowym stanowisku lecz zabrakło mi siły”.
Ale nim to nastąpiło stworzył nam Warszawę właśnie taką jaką dzisiaj znamy…
Krzysztof Bąkała
W tekście wykorzystano przede wszystkim informacje zawarte w filmie ,,Człowiek. Szkice do portretu Sokratesa Iwanowicza Starynkiewicza” w reż. Tamary Elżbiety Jakżyny, zrealizowanym w 2011 roku oraz opracowaniu Marty Sapały w publikacji ,,Dla dobra publicznego. 120 lat Wodociągów Warszawskich”, Warszawa 2006.
[Wyimek]
Czysty, nieposzlakowany, grosza miejskiego jak Cerber strzeże i trwonić go nie pozwala (…) tyle lat stojąc na czele zarządu miasta zżył się z Warszawą i z jej interesami, i naturalnie przyrósł trochę do nich. Można więc go nazwać „owarszawionym”
/Antoni Zaleski/