Rozbieranie domów, które mogłyby jeszcze latami stać, budowanie nowych byle gdzie – to wszystko ma w Warszawie sporą tradycję. Przypadek pałacu Karasia dowodzi, jak żałosne są to praktyki.

Pałac Karasia rozebrano na przełomie 1912 i 1913 roku, by oczyścić teren pod nowy obiekt, którego nigdy nie zbudowano. Zniszczeniu towarzyszyło wzburzenie społeczne. Gazety pisały: „Drapieżna ręka nieświadomego barbarzyńcy pastwi się nad zabytkami po cichu, powoli, nieznacznie…”. Minęło 16 lat i varsavianista Aleksander Kraushar utyskiwał, że w tym miejscu jest tylko parkan. Po kolejnych dekadach mamy jedynie niewielki parking.

Kazimierz Karaś – człek z gminu

Tytułowy pałac wystawiony został za panowania Stanisława Augusta przez marszałka dworu królewskiego. Człowiek ten, jak wszystko wskazuje, niskiego stanu – zrobił wielką karierę. Zaczynał przy ojcu króla, a potem szedł w górę. Twierdził, że jest szlachcicem herbu Dąbrowa, ale autorzy miesięcznika „Ziemia” napisali na początku ubiegłego stulecia, iż „Głucho o Karasiu w Niesieckim, głucho w aktach sejmikowych”.
Urodził się w roku 1711, zaś pierwsze pisane informacje o nim pochodzą z 1746. Późniejsze lata to czas niebywałych karier osób „z gminu” i okres konwertytów oraz przyjmowania tysięcy ludzi, w tym i starozakonnych, do rodów szlacheckich. Ciekawe, że podobne wątpliwości co do pochodzenia miano w stosunku do pani Karasiowej, z domu Hubińskiej herbu Łodzia: „Hubińscy nie figurują po herbarzach szlachty polskiej”.

Pałac stanął w latach 70. wieku XVIII, a jak dziś się sądzi – w jego projektowaniu miał udział królewski architekt Jakub Fontana, który wykorzystał część murów dawnego pałacu Denhoffów. Według niektórych źródeł, budowa kosztowała ponad 360 tys. złotych polskich. Nie sposób teraz stwierdzić, czy prawdziwa jest też wieść, wedle której Karaś miał zagwarantowaną bezpłatną dostawę cegły i dachówek przez 2 lata i 4 miesiące. W każdym razie, jest to prawdopodobne, bo jako marszałek prywatny dworu królewskiego mógł wiele załatwić.

„Kłosy” pisały w roku 1887, że na ścianach było mnóstwo luster, a sufity – przepiękne. W bramie po rogach stały cztery żelazne lufy armatnie, nad oknami pierwszego piętra były dwa medaliony z wizerunkami Stanisława Augusta, a na dodatek na fasadzie herby Dąbrowa i Łodzia.

Kurier Warszawski
„Rozpocząć się ma niebawem burzenie pałacu Karasia (o potrzebie czego nikt jeszcze nie starał się przekonać ogółu)”, „Tygodnik Ilustrowany”, 1912

Od plafonów do knajpy

W pałacu urzędowali różni ludzie, ale niewiele pozostało po nich anegdot. Tylko jedna jest nader pyszna. Otóż w 1808 roku stał tam par Francji, generał trzech imion Morand. Jak podają źródła z epoki, spotkał na balu (ponoć w tymże pałacu) ubogą Emilię Parys, zakochał się i w 20 dni ożenił. Napoleon docenił generalskie zaloty i młodą małżonkę obdarował: „… a w obitym różowym atłasem buduarku czekały na prześlicznym stole marmurowym szale, klejnoty i 30,000 franków na szpilki od hojnego jak zawsze cesarza.”. Morand dobrze zrobił, żeniąc się w Polsce, gdyż po upadku Napoleona, skazany na karę śmierci, umknął nad Wisłę i ukrył się u rodziny żony. Przeżył.

Wróćmy do pałacu. Odziedziczyła go pani Karasiowa i jej sześcioro dzieci. Wyszła ponownie za mąż i zaczęły się spory o mury. Przez następne lata częściowi właściciele coraz mniej interesowali się stanem budynku. W jakiś czas po wojnach napoleońskich na parterze powstała restauracja, która potem spsiała i przekształciła się w knajpę. Nie tyle kultową, co znaną wśród warszawiaków z tego, że jej bywalcy nie zapisali się niczym chwalebnym. „Tu setki osób różnego stanu wstępują codziennie, ażeby w brudnej, pełnej zaduchu i błota izbie wypić ów niezbędny kieliszek”. Tyle reporter „Kłosów” w roku 1870. I dalej: „Oprócz wódki sprzedaje się tu we właściwych porach niebieskie od pleśni pomarańcze, nadpsute jabłka, śliwki, śledzie, rzodkiew, bułki, salcesony, pierniki, orzechy i tym podobne przysmaki oraz podejrzanego pochodzenia zupy postne i mięsne”. Karaś w grobie się przewracał (pochowano go u Kapucynów przy Miodowej).

Krzyżacki styl

Ze starych fotografii wynika, że pałac był jeszcze ładny i już wyciągały się po niego „drapieżne ręce”. Czasy dla dawnych budynków były niedobre. Gazety wykrzykiwały: „Różnym spekulantom i poprawiaczom – wara!”. Tygodnik „Ziemia” załamywał ręce: „Zburzono parę ładnych kamieniczek empirowych dla wystawienia ślicznej kamienicy w stylu krzyżacko-berlińskim”. Określenie „burzymurki” było na ustach wszystkich. Przymierzano się do rozebrania uroczego pałacu Bruhla, bowiem zajmował zbyt mało miejsca, a przed budynkiem był spory dziedziniec, na którym wielka kamienica mogła stanąć… Jak podał w 1912 roku „Tygodnik Ilustrowany”, chciano zabrać się również do burzenia Dziekanki. Znane jest porzekadło z tamtej epoki, iż kamienicznik trumnę własnej matki wykopie, by postawić dom. Określenie to dedykuję niektórym nam, współczesnym…

W 1905 roku Władysław Taubenhaus odkupił od paru właścicieli cząstkowych prawa własności, po pięciu latach sprzedał część posesji finansiście Goldfederowi i w tymże roku ścięto północny narożnik (od Oboźnej) dla regulacji ulicy. Historia pałacu dobiegała już końca.

W roku 1912 gazety napisały, że firma Kowalski i Trylski nabyła budynek. Wedle „Tygodnika Ilustrowanego”: „Już dawno odarto go z ozdób wspaniałych, już dawno pokryto go plugawą pstrokacizną reklam”. Próbowało walczyć jeszcze Warszawskie Towarzystwo Właścicieli Nieruchomości, które chciało podjąć akcję ratunkową. Bez skutku.

Kolejny reporter, tym razem „Świata”, ubolewał, że „w ciągu kilku tygodni gmach zrównano z powierzchnią ziemi”. Szczątki cenniejszej architektury pałacowej ofiarowano zbiorom Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. Ta wiadomość pochodzi z „Kuriera Warszawskiego”, który podał ją po latach.

Zapowiedziano wystawienie kamienicy dochodowej, gdzie między innymi miał się mieścić skład firmy narzędzi i maszyn rolniczych Kowalskiego oraz Trylskiego. Kamienica nie stanęła, a wykop otoczono płotem. Może zabrakło pieniędzy? Zdumiewające, ale po pierwszej wojnie światowej nie zdołano zabudować tego niezwykle cennego miejsca, znajdującego się przecież w centrum miasta. Po drugiej – urządzono tam plac na materiały budowlane dla odbudowy domów zniszczonych w Powstaniu Warszawskim. W roku 1952 mieliśmy już parking samochodowy. I tak jest od 60 lat.

Obecnie istnieją zamiary wystawienia w tymże miejscu budynku, jak się wydaje, ze stylową fasadą. Buduarku już pewnie nie będzie…

Rafał Jabłoński