Spytaj dowolną osobę o ulubiony kwiat, a odpowie: róża. Tak na 95%. Królowa kwiatów jest efektowna, pachnie bosko, występuje w bezliku kolorów i rozmiarów – wiadomo, jedni wolą finezyjne, z przewagą płatka, a inni z badylem długim jak tydzień w pracy w księgowości. No i nigdy, przenigdy nie wychodzi z mody. Każda okazja jest dobra, by wręczyć ją z należytą powagą – ślub, pogrzeb, oświadczyny, imieniny. Amen. W dodatku na działce wyglądają jeszcze fajniej niż w bukiecie, przy płocie, na grządce. W doniczce na parapecie. Kwiat zwyczajnie doskonały.

Róża jest uniwersalna i przez stulecia nie dała się zaszufladkować. W starożytnym Egipcie poświęcono ją Izydzie – bogini płodności i małżeństwa. Grecy wiązali ją chętniej z mniej stateczną boginią, Afrodytą, która nie miała matki, tylko wyłoniła się z morskiej piany – a róże do towarzystwa pojawiły się wraz z nią, tak niespodziewanie, jak rodzi się sama miłość.  Na słynnym obrazie Sandra Botticellego naga Wenus stojąca na muszli obsypywana jest bladymi kwiatkami. Ich podbita różem barwa miała wynikać z faktu, że gdy zachwycona bogini chwyciła łodyżkę w dłoń, ukłuła się i zraniła, a krople jej krwi splamiły blade płatki.

Ale już wtedy, w antycznej Grecji trop w trop za różą i jej miłosnymi konotacjami kroczy śmierć. Bo róża lubi skrajności. Gdy ukochany Afrodyty, Adonis, tragicznie zginął, rozszarpany przez dzika, z jego krwi także wyrósł ten kwiat. To Persefona, małżonka Hadesa, w poczuciu odrzucenia i zazdrości, wystawiła pięknego młodzieńca na śmierć, ale atrybutem Pani Podziemi nie stała się róża, lecz granat. Ten sam, który towarzyszy później przedstawieniom Chrystusa i aluzjom do męczeńskiego zgonu.

W mitologii Eros i Tanatos lubili chodzić tymi samymi ścieżkami, a w starożytnym świecie różami zdobiono na równi weselne stoły i cmentarze. A na wczesnośredniowiecznym grobie nieszczęsnego Tristana wykwitły róże – zakorzenione w trumnie jego kochanki Izoldy. W tym czasie róża zaczęła być niegrzecznie aluzyjna i to mówiąc wprost. Bestseller tych czasów, „Opowieść o róży”, za pomocą metafory z kwiatkiem w roli głównej opowiada o relacji między Kochankiem a zdobywaną przezeń dziewicą – Różą. Romantyczny sen Guillaume’a de Lorris, w którym w majowy poranek zakochuje się w pączku róży („Mały Książę” się kłania), a później bezskutecznie usiłuje zerwać kwiat, 40 lat później zostaje sprofanowany w drugiej części powieści autorstwa Jeana de Menu, w której akt zostaje dokonany.

W średniowieczu róże symbolizowały czasem miłość niebiańską, Matka Boska „odebrała” je Izydzie i Afrodycie. W renesansie wróciła jednak jako symbol miłości zmysłowej, fizycznej. Przez kolejne wieki wręczano je jako swoistą aluzję – wyznanie miłości, przyjaźni, przywiązania. I tak zostało do dziś.

Przez lata rozwijał się swoisty język róż. Obdarowując kogoś kwiatem o konkretnym kolorze, a nawet w… ilości, która znajduje się w bukiecie darczyńca przekazuje czytelny komunikat. Oby się nie pomylić. Miłość, sympatia, nadzieja, zwykłe gratulacje, propozycja, deklaracja. Ach, pogubić się w tym po prawdzie można. I choć róża nie jest łatwa w uprawie, chyba łatwiej zadbać o nią w ogrodzie niż ogarnąć wszystkie znaczenia i symbole, które ze sobą niesie.

 

Aby tak się stało, ważne by róże pochodziły z pewnego źródła. Relatywnie blisko Warszawy znaleźliśmy takie miejsce. Sadzonki w wielu odmianach można zakupić w firmie SŁARO w Ksawerowie pod Łodzią. Od 30 lat założyciele firmy uprawiają róże: angielskie, pnące, miniaturowe, rabatowe, wielokwiatowe, pienne i pachnące – do wyboru, do koloru. Ten piękny kwiat, jak mówią, jest odporny na szkodniki i choroby.

Nam najbardziej do gustu przypadły róże angielskie. Choć lubiane i doceniane, są w Polsce stosunkowo rzadkie. Mają pełne pąki i delikatnych płatkach i upajający zapach. Na domowym parapecie urzekająco wyglądają róże miniaturowe o pełnych, drobnych kwiatkach. Niewymuszone i naturalne.

Kochajmy róże. Są doprawdy niezwykłe.