Cyklista na ulicach Warszawy. Rysunek satyryczny z czasopisma Mucha z 21 sierpnia 1931 roku.

… a i Ty kochany Rowerzysto nie rozjeżdżaj pieszego na chodniku. Z nastaniem ciepłych dni wrócił stary-jary, wciąż gorący temat. Jak co roku poruszający się per pedes psioczą na chamstwo miłośników dwóch kółek, ci nie pozostają im dłużni, a oliwy do ognia dolewają kierowcy. Kultura na drodze to jednak pewien proces i tak przypomina mi się parę rowerowo-pieszych scenek z różnych lat. Rowerzysta na drodze…

… w Berlinie…

Połowa lat 80. ubiegłego wieku. Jestem służbowo w Berlinie. Zachodnim. Śpieszę się na lotnisko. Chcę złapać taksówkę. No to warszawskim wzorem idę wzdłuż krawężnika i macham, usiłując zatrzymać jakieś auto. Nagle z poszukiwań taryfy wyrywają mnie przeraźliwy dzwonek i jakieś wrzaski, niekoniecznie po niemiecku. Kiedy ów cyklista (zapewne był to świeżo asymilowany berlińczyk) śmignął mi koło pleców spostrzegłem, że stoję na części chodnika pomalowanej na żółto. To była ścieżka rowerowa, a o takich wówczas w Polsce nikt nie słyszał, ani też sobie takich „fanaberii” nie wyobrażał.

w Wiedniu…

30 lat później. Tym razem za scenę robi Wiedeń. Podziwiamy piękno cesarskiej stolicy, jednego z ważniejszych miast Europy. Zagadaliśmy się – troje historyków sztuki i ja – prosty dziennikarz – ale piękna wielki miłośnik. Podziwiamy przecudnej urody kamienice z bogatym wystrojem eklektycznych fasad – będące zamkniętym kompleksem architektonicznym dużego placu. Coś mnie nagle tknęło, zerkam w prawo. A tam młoda, sympatyczna wiedenka na rowerze – stojąca cierpliwie na scieżce rowerowej. Na ścieżce, na której my – gapy – stoimy i gadamy w najlepsze. W mgnieniu oka wszyscy uskoczyliśmy ze ścieżki, przepraszając za tamowanie ruchu. Wiedenka uśmiechnęła się sympatycznie, mówi, że nic nie szkodzi. Mało tego – przeprasza dziewczyna nas, że przeszkodziła nam w ferworze dyskusji!!!!

…i u nas

No i Warszawa. Zaledwie wczoraj. Gość, zwykły warszawiak (?) wystawia łokieć, by wywrócić rowerzystkę na żółtym rowerze miejskim, jadącą – owszem – po chodniku. Udało się jej go ominąć. To było na Saskiej Kępie.

A potem na Poznańskiej. Chodniczek wąziutki, oj wąziutki, w dodatku zastawiony samochodami. I ti śmiga ON – rowerzysta, pan i władca dróg miejskich. Usiłując rozjechać wszystkich i wszystko, co blisko koła. Ktoś go blokuje. I wywiązuje się pyskówka. Awantura na całego. Wyzwiska latają jak aniołki…

I tak to się ciągle mamy z naszą polską kulturą. Wszystko to, co można załatwić za pomocą paru tzw. magicznych słów: przepraszam, dziękuję, proszę uprzejmie – wciąż jeszcze wolimy załatwiać przy pomocy naszych magicznych słów. Z reguły zaczynających się jedenastą literę alfabetu. Ale co tam! Zbierze się sejm, zbiorą się specjaliści, zbiorą się prawnicy i ułożą nowe prawa, które niczego nie zmienią. Pomimo że na załatwienie tego problemu wystarczyłoby odrobinę życzliwości.

Miejska akcja

Tym ciekawsza wydaje się ogłoszona parę dni temu kampania miasta „Rower to pojazd”. Pod takim hasłem Warszawa będzie promować drogowy bon-to wśród rowerzystów. Wiosną i latem w przestrzeni miejskiej odbędą się plenerowe działania edukacyjne. Specjalnie przygotowani edukatorzy będą przy ruchliwych rowerowych szerzyć wiedzę o przepisowej jeździe dwoma kółkami. Na „wzorowych rowerzystów” będą czekały drobne gadżety rowerowe. Działaniom terenowym będzie towarzyszyć powiązana akcja w internecie – seria krótkich filmów i infografik na ten temat.

Paweł Ludwicki