Toczyliśmy, jako Kurier Warszawski, zażarte boje dziennikarskie o Kamienice Skwarcowca, zwane przez niektórych szumnie: Pałacem Saskim (TU i TU i TU). I zastanawiało nas, skąd teraz nagle pojawiło się takie poparcie dla tej – zdawałoby się – bezsensownej idei budowy atrapy marnej carskiej architektury, ze strony obecnie rządzących z lokatorem Pałacu Prezydenckiego na czele. Chociaż to ostatnie akurat dziwić nie może, bo Andrzej Duda ślepo wykonuje wszystkie polecenia wychodzące z ulicy Nowogrodzkiej. A na dokładkę nie zna historii miasta, które jest stolicą Polski – gdzie sprawuje najwyższy urząd.

I wyszło szydło z worka. Jak mówi warszawska ulica, obecna władza bardzo pragnie wzniesienia tego budynku (z którym tak po prawdzie inni entuzjaści tego pomysłu nie bardzo wiedzą co zrobić i jak go po wybudowaniu zagospodarować), bo…

Bo Jarosław Kaczyński i jego akolici z PiSu chcą tam zrobić… Muzeum Lecha Kaczyńskiego, którego kult budują od kilku lat!

Tak, tak mamy w Polsce teraz czas na preparowaniu nowego Kultu Jednostki – Kultu Lecha Kaczyńskiego.
Wiem co to takiego, taki kult. Urodziłem się w czasach, gdy w naszym kraju czczono Bolesława Bieruta i Józefa Stalina. Wiem, co to znaczy. I wiem, że każda autorytarna władza MUSI mieć taki kult!

I teraz kiedy słyszę jak Jarosław Kaczyński publicznie twierdzi, że Solidarnością kierował jego brat Lech, a nie Lech Wałęsa, budzi się we mnie sprzeciw. Bo ja wiem, jak to było w 1980, 1981 roku i potem przez czas stanu wojennego, aż do Okrągłego Stołu. I wiem, że Jarosław Kaczyński najzwyczajniej w świecie kłamie.

Leży przede mną książka „Who’s who Solidarność What’s what” z 1981 roku. Wydana w czasie, gdy po zwycięstwie Sierpniowym Związek działał legalnie. To zbiór biogramów czołówki „S”. Kilkadziesiąt nazwisk (w kolejności alfabetycznej) działaczy z fotografiami opisujących ich funkcje, działalność. Są tam nazwiska takie, które dzisiaj już nic nie mówią i takie, które na stałe weszły do historii Polski. Wałęsa (najdłuższy biogram) i licząc od początku alfabetycznie: Borusewicz, Bujak, Celiński, Gwiazda… I wielu, wielu innych. Pod literą K nie znajdziecie jednak braci Kaczyńskich! Nie ma ich!

Dopiero w drugiej części leksykonu, na siódmej stronie od końca znajdziemy półzdaniową informację, że „Lech Kaczyński prowadził cykl wykładów z prawa pracy…” I to wszystko.
Teraz ten fakt – jak chcą tego Jarosław Kaczyński i jego ekipa – ma iść w zapomnienie! A społeczeństwo ma zostać przekonane do tego, że Lech Kaczyński był wybitnym mężem stanu polskiej polityki.

No to popatrzmy jak to było. Owszem, zasiadał Lech Kaczyński przy okrągłym stole, jak wielu doradców obu stron tego mebla. Potem uczestniczył w Magdalence w piciu wódki z gen. Kiszczakiem. Czemu jego brat Jarosław usiłował zaprzeczać do czasu opublikowania zdjęcia z przyjęcia, na którym widać przyszłego prezydenta RP z kieliszkiem w dłoni.
Po wyborze – o który Kaczyńscy bardzo mocno zabiegali – Lecha Wałęsy na najwyższy urząd w państwie, obaj bracia „załapali” się do kancelarii prezydenckiej.
Dalsze ich dzieje są powszechnie znane. Wiele chudych lat dla ich partii politycznej. Lech Kaczyński przetrwał je na posadzie prezesa NIK, potem został nawet ministrem sprawiedliwości w rządzie AWS.

Później, rzeczywiście, przyszły lata tłuste. Wpierw, dzięki zawirowaniom na polskiej scenie politycznej Lech Kaczyński został wybrany Prezydentem Warszawy. Jego prezydentura została zapamiętana przez warszawiaków (i nie tylko) jako tego, który w końcu wybudował Muzeum Powstania Warszawskiego. Był to pomysł jego przyjaciela i bardzo bliskiego współpracownika Andrzeja Urbańskiego. To on je wymyślił i znalazł miejsce na siedzibę – dawną Elektrownię Tramwajową na Woli (i nie miało żadnego znaczenia, że akurat ten budynek „nie brał udziału” w działaniach powstańczych). Poza tym w stolicy nie działo się NIC. Nastąpił całkowity marazm we wszystkich dziedzinach życia miejskiego. Zostały wstrzymane wszelkie inwestycje (poza rozpoczęciem budowy Centrum Kopernik). Nawet rewitalizacja ulicy Ząbkowska na Pradze została przerwana. Ale co tam… Muzeum Powstania okazało się tak wielkim sukcesem, że było to doskonałą trampoliną do Pałacu Prezydenckiego.

No i wtedy stało się. Już na sam początek; głowa państwa Lech Kaczyński publicznie złożył hołd bratu mówiąc: „melduję wykonanie zadania Panie Prezesie!”

Dzisiaj Jarosław Kaczyński i PiS przedstawiają tę prezydenturę jako pasmo sukcesów i osiągnięć. Tymczasem było akurat odwrotnie. Nastąpił gwałtowny spadek prestiżu Polski na arenie międzynarodowej. Wszyscy wielcy tego świata zaczęli nas omijać wielkim łukiem. A wizyty Prezydenta Polski w Brukseli były, delikatnie to określając wyśmiewane. Lech Kaczyński z nieodłącznym telefonem komórkowym przy uchu, bo cokolwiek miał powiedzieć, konsultował to z bratem będącym w Warszawie! Doszło do tego, że prasa niemiecka określiła Lecha Kaczyńskiego mianem „Kartofla”. Nielicznymi zagranicznymi politykami, którzy cenili naszego ówczesnego prezydenta byli jego odpowiednicy: z Kijowa – znienawidzony przez Ukraińców Juszczenko i drugi z Tibilisi – Saakaszwili, równie znienawidzony i przegnany z Gruzji.

Poza tym Lech Kaczyński nie wykazał się niczym więcej. Jego prezydenturę Polacy do tego stopnia źle oceniali, że na kilka miesięcy przed kolejnym wyborami, w sondażach dawali mu tylko 11% poparcia!!! Przypomnijmy, że Lech Wałęsa przed przegranymi wyborami z Aleksandrem Kwaśniewskim miał poparcie blisko 50%. Dość powiedzieć, że w 2010 roku konkurent/kandydat z przetrąconego SLD – Jerzy Szmajdziński miał w notowaniach ledwie 4 punkty procentowe mniej od urzędującego prezydenta.


I gdy dzisiaj patrzę na coraz bardziej widoczne symbole tworzonego kultu Lecha Kaczyńskiego, to…
Kiedy przejeżdżam przez pl. Piłsudskiego i patrzę na ten, mówiąc normalnym językiem, nieładny i bardzo nieudany pomnik Lecha Kaczyńskiego, który (co za paradoks) jest przynajmniej o połowę większy od stojącego obok monumentu Marszałka, to myślę sobie, kurde, przesadzają. Przecież – mówiąc kolokwialnie – to nie ten rozmiar kapelusza.  Rozśmieszył mnie pewien taksówkarz, który kiedy mieliśmy jechać przez plac powiedział: to co, śmigniemy obok pomnika Kim Ir Sena – pokazując na stojący przed monowskim budynkiem pomnik. Bo faktycznie, jak się przyjrzeć, to wypisz wymaluj w swojej stylistyce pasuje do tych koreańskich.

Jednak sięgając w głąb historii wiem jedno: WSZYSTKIE takie kulty źle kończą. I na nic nie zdają się zabiegi w postaci iluś tam pomników, placów i ulic, szkół, ośrodków noszących imię takiej osoby, czy wreszcie przeinaczania historii spełzną na niczym. Bo historii – o czym dobitnie świadczą dzieje PRL-u – sfałszować się nie da.

Paweł Ludwicki