Pierwsze w Warszawie firmy dające się zaliczyć w poczet transportu publicznego zostały uruchomione latem 1777 roku i funkcjonowały na zasadzie dzisiejszych taksówek, tyle że za kurs – dwuosobowym lub czteroosobowym fiakrem, bądź jednoosobową lektyką – płaciło się z góry, w ustawionej przy postoju budce, w której otrzymywało się tłoczony w blasze numerek pojazdu. Uniknięcie opłaty było więc niemożliwe, a nawet jeśli komuś udało się naciągnąć lektykarza/woźnicę na kurs kredytowany, to w przypadku próby wykręcenia się od opłaty
co najwyżej doznawał bolesnych przebarwień w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Któż by się bowiem chandryczył
przed sądem o drobne kwoty



Podobnie było z wprowadzonymi w końcówce XVIII wieku dorożkami, w których opłatę za kurs wręczało się bezpośrednio woźnicy. Przez kolejne pół wieku praktycznie wcale się nie słyszało o niesumiennych pasażerach, za to prasa zalana była relacjami o zdzierstwach dokonywanych przez dorożkarzy na klientach oraz oszustwach na szkodę pracodawców, z którego to względu niejeden dorożkarz dorobił się własnej floty pojazdów, podczas gdy część zubożałych przedsiębiorców sama musiała zasiąść na dorożkarskim koźle.
Fiakry, a później dorożki, były wygodnym środkiem transportu, ale raczej drogim i z tego względu elitarnym. Podobnie kursujące do Bielan czy Wilanowa spacerowe omnibusy, wprowadzone w początku lat 20. XIX wieku. Przesadną popularnością nie cieszyła się też pierwsza regularna linia konnych omnibusów, uruchomiona w roku 1845 przez obrotnego przemysłowca, Piotra Steinkellera. Pojazdy świeciły na ogół pustkami, bowiem biedni warszawiacy wciąż przemierzali miasto na piechotę, zaś bogaci woleli poruszać się wygodniejszymi dorożkami.
Przełom nastąpił latem 1863 roku. Na wytyczone przez Magistrat trasy ruszają omnibusy różnych przedsiębiorców, przez kolejne ponad pół wieku wożąc pasażerów za stałą opłatą 10 groszy, czyli 5 kopiejek. Opłata była uiszczana na ręce konduktora bądź do zawieszonej na jego szyi puszki, zaś zliczanie pasażerów odbywało się albo ręcznie, tj. w notesie, albo maszynowo – przez pociągnięcie wajchy specjalnego zegara, albo za pomocą biletów, które po odebraniu z rąk konduktora należało wcisnąć do specjalnej puszki. W teorii to pasażerowie mieli …

 

Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 1 (58)/2018.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl