Ostatnie miesiące pokazały, że warszawska scena polityczna, pozornie zabetonowana, może się rozsypać jak domek z kart. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej urzędnicy przeżywają największy kryzys wizerunkowy czasów obydwu kadencji. Reprywatyzacyjne kontrowersje pozbawiły stanowisk ważnych urzędników, a niewykluczone, że zakończą karierę pani prezydent. Na fali walki z tzw. dziką reprywatyzacją buduje swoją pozycję ruch Miasto Jest Nasze. Nie wiadomo jednak, czy wykorzysta swoją szansę, zważywszy na rosnącą liczbę znaków zapytania wokół działań byłego lidera ruchu, Jana Śpiewaka.
Przykład prezydenta Słupska i burmistrza Wadowic pokazuje, że nowe twarze w lokalnym samorządzie zyskują przychylność mieszkańców. Oczywiście pod warunkiem udanej kampanii i… umiaru lidera. Tego właśnie umiaru, którego brakuje „wiecznym” prezydentom i burmistrzom. Na taką nową twarz konsekwentnie kreuje się jeden z liderów miejskich aktywistów, radny dzielnicy Śródmieście, Jan Śpiewak.
Głos Śpiewaka jest bardzo słyszalny, gdy chodzi o krytykę kontrowersyjnych zwrotów warszawskich nieruchomości. A są one, niestety, faktem, szkodząc wszystkim, którzy dochodzą swoich praw w uczciwy sposób. Śródmiejski radny kreuje się także na obrońcę zabytków, a raczej obiektów, które nie figurują w rejestrach, lecz jego zdaniem powinny. Zwłaszcza obiektów z lat PRL. Tu również pełna zgoda: dziś dzieła wybitnych architektów sprzed 50 czy 60 lat zasługują na nie mniejszą ochronę, niż budowle ocalałe z wojennej pożogi.
Jan Śpiewak jako miejski aktywista sprawdza się całkiem nieźle. Gorzej, że zaangażował się w spór, który każe postawić pytanie o intencje jego działania. Chodzi o walkę pana Śpiewaka o ocalenie pawilonu na Powiślu, w którym mieści się nocny klub (dla ludzi z grubymi portfelami) „Syreni Śpiew”.
Oficjalnie radny chce ocalenia przed rozbiórką rzekomo unikalnego obiektu (dawnej stołówki) z jeszcze bardziej unikalną mozaiką na fasadzie. Pozostaje głuchy na argumenty dewelopera – właściciela budynku, który deklaruje otwartość na rozmowy z miejskimi ruchami i zachowanie mozaiki, wkomponowanej w nowy budynek. Rzecz w tym, że w nowym budynku nie będzie już miejsca na nocny klub. A punkt i siedziba – wprost wymarzona. W dodatku dobrze znana bywalcom.
Gdyby ktoś wątpił w szlachetne intencje pana radnego, mógłby przypuszczać, że nie o stołówkę, a o sam klub chodzi. Można sobie przecież wyobrazić scenariusz, że Miasto Jest Nasze wymusza na deweloperze rezygnację z planów inwestycyjnych. W rezultacie deweloper, chcąc minimalizować straty, sprzedaje za umiarkowaną sumę „cenny” obiekt. Przypadkowo zupełnie najemcom prowadzącym dzisiaj „Syreni Śpiew”. Ba, po jakimś czasie miejscy aktywiści mogą dojść do wniosku,…
Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 1-2 (55)/2017.