No i zaczął się bałagan! Ponad pół setki ulic, teraz już w realu, zmieniło patronów. W geografii stolicy pogmatwają się nie tylko przyjezdne „słoiki”, ale i starzy warszawiacy nie raz, nie dwa cofną się o krok, by zweryfikować mapę pamięci z literkami na pachnącej świeżutką farbą niebieskiej tabliczce. Niejedna przesyłka nie trafi do adresata, gdy niepoinformowany nadawca wyśle ją – dajmy na to – na bijących hiszpańskich faszystów Dąbrowszczaków zamiast na aktualną ulicę Sawinkowa, zwanego „królem terrorystów”, co „dynamitem tak sprawnie jak piórem władał” i to i owo w mieście wysadził.
Ostatnią jak dotąd ofiarą zbiorowego szaleństwa i wykreślania na oślep padł Ursus, w którym rzutem na taśmę wojewoda mazowiecki zdekomunizował ulicę imienia zasłużonego pedagoga, założyciela i dyrektora pierwszego w dzielnicy liceum, Józefa Chmiela. Chmiel z ustrojem komunistycznym istotnie miał „bliskie” relacje, bo go enkawudziści do więzienia wtrącili i ten pobyt w miejscu odosobnienia niewiele miał wspólnego z cichym internowaniem. Po wojnie żył jednak w takim państwie, jakie wówczas było, bomb nie podkładał, po lasach nie hasał, tylko równy dostęp do wykształcenia zapewniał dzieciom chłopów, co zamieszkali w rosnącym mieście. No to mu uliczkę odebrali…
Czy to koniec tej radosnej zabawy w polowanie na kryptokomucha, nie wiadomo. Zdekomunizować można by też w końcu ulicę zadeklarowanego i konsekwentnego w swoich lewicowych poglądach Broniewskiego. Albo tego Ruska, Gagarina, co w kosmos ku chwale Związku Radzieckiego latał. Jak można go było przeoczyć, Panie Wojewodo!
Żarty na bok. Papier, zwłaszcza urzędowy, przyjmie wszystko. Na szczęście ludzie z większym nieco oporem. I tak, ojciec znajomego urodził się w kamienicy przy placu Wilsona. On sam dzieciństwo i młodość spędził w tymże miejscu, choć pod innym adresem – wtedy był to plac Komuny Paryskiej. Jego synowi w pierwszy dowód osobisty wpisali znowu Wilsona, nad czym rodzina przeszła do dziennego porządku bez sensacji, bo i tak wszystkie trzy pokolenia stale używały tej nazwy, nieważne co na tabliczce wisiało. Przyzwyczajeń łatwo nie zmienisz, zwłaszcza gdy patron ulicy nie tylko nie budzi sprzeciwu, a nawet uznanie. Mój ojciec, który lata studenckie spędził w Krakowie, do dzisiaj tam sprawy na ulicy Bohaterów Stalingradu załatwia, ignorując przywróconą historyczną Starowiślną, bo „co ci bohaterowie przeszkadzają?”. No nic, tato. Tradycja, choćby i ta nowa świecka, rzecz święta. I ja też. Po pracy do domu wrócę dziś, jutro – jak zawsze – aleją Armii Ludowej.
Agnieszka Skórska-Jarmusz