Politycy różnych epok kładli nam do głowy wizje historyczne, nijak mające się do prawdy opartej na dokumentach. Dlatego też po lekturze „Moskwy nad Wisłą” Lecha Królikowskiego, zapadamy w zadumę, bo przez ponad 120 lat polskiej Warszawy prawie nie było. Wszystkie ważniejsze decyzje podejmowali ludzie nam obcy. Nasi pradziadowie tylko tu mieszkali…
Autor, znawca spraw stołecznych, a także stosunków polsko-rosyjskich, napisał 15 książek – sporo wie o tematyce, w jakiej się obraca. Często też cytuje publikacje wydane po 1989 roku, a więc trudno mu zarzucić osądy z nieobiektywnej przeszłości. Przyzwyczajeni do podręcznikowego traktowania historii, przecieramy oczy ze zdumienia, że coś mogło być inaczej.
Nieszczęście tego kraju zaczęło się na dobre w 1764 roku. Caryca Katarzyna II (z którą Stanisław August Poniatowski miał córkę) wsparła moskiewskimi bagnetami tę kandydaturę na polskiego króla. Na pierwsze wydatki przekazała mu też 100 tys. dukatów, czyli 350 kg. złota. Lech Królikowski nader chętne podaje – ile kosztowała rosyjska polityka w Polsce. I to wszystko przelicza na złoto.
Wobec moskiewskich działań imperialnych, wszystkie zrywy narodowe, tak chętnie gloryfikowane przez dwa stulecia, okazują się mało znaczącymi wydarzeniami. Decyzje zapadały setki wiorst od Wisły i na przykład podjęta w Rosji rozbudowa fortyfikacji wokół miasta powstrzymała na stulecie jego rozwój. I jeszcze za to zapłaciliśmy, bowiem kontrybucję na budowę samej cytadeli, spłaciło miasto – równowartość 12,3 tony złota. A oprócz tego wokół Warszawy było ponad 30 obiektów fortyfikacyjnych. Do tego w Królestwie Kongresowym wystawiono kilka dużych twierdz. Pod koniec XIX wieku na 1000 mieszkańców przebywało tu 41 carskich żołnierzy.
W pracy „Moskwa nad Wisłą” padają setki nazwisk i poznajemy relacje między tymi osobami. Lech Królikowski opisuje mnóstwo różnych zdarzeń oraz ich konsekwencji. Choć dziś ośmieszana, carska machina działała przerażająco skutecznie. Jeśli komuś wydawało się, że obecność Moskali skończyła się z rokiem 1915, to jest w lekkim błędzie. Lech Królikowski opisuje losy rosyjskiej emigracji w dwudziestoleciu międzywojennym. W początkach lat 30. zamieszkiwało Polskę ponad 130 tys. ludzi, dla których językiem ojczystym był rosyjski. A jak wyglądała obecność sowiecka po 1945 roku, też odnajdziemy w tej książce.
Do autora można mieć pretensję o nadmierną szczegółowość, ale jak ktoś chce poznać prawdę, to ma taką możliwość. „Moskwa nad Wisłą” nie jest modnym dziś atakiem na imperializm rosyjski, lecz chłodnym stwierdzeniem faktów. A, że smutnych, nic na to nie poradzimy.
Rafał Jabłoński
Lech Królikowski, „Moskwa nad Wisłą”, Warszawa 2019, Oficyna Wydawnicza Aspra.
P.S. Profesor Królikowski ma dobry rok, jeśli chodzi o działalność wydawniczą. Tuż po „Moskwie nad Wisłą” nakładem Wydawnictwa Warszawskiego ukazała się „Wisła na Mazowszu”, której RECENZJĘ również zamieściliśmy na naszym portalu.