Był mecz. Jak co roku. O to samo. O Puchar Polski. Zaczynał się, zdaje się, o 16.00. Na Stadionie Narodowym – dawnym X-lecia (tak, tak, wejścia na stadion są te same, sprzed sześćdziesięciu kilku lat!). I jak co roku nie obeszło się bez zadym. To nasza norma. Liga polska to taka III, a może i nawet IV liga europejska, ale jeśli chodzi o chuligańskie wybryki to na pewno „gramy” w ścisłej czołówce. Bo tak po prawdzie, to znacznej części tzw. kibiców wisi kto i po co gra. I czy wygra. Z reguły chodzi o zadymę. Bo nasi muszą być górą. I wiadomo – Warszawa to klub z Łazienkowskiej, Gdynia – niegdysiejsi portowcy, itd. itd…

Przygotowania przed każdym meczem zaczynają się znacznie wcześniej. Tu u nas nad Wisła, w stołecznym grodzie, „entuzjaści” wychodzą na miasto wiele godzin przed startem zawodów (?). Wszyscy są – obowiązkowo – przyodziani w odpowiednie atrybuty typu szaliki, koszuli, czapeczki. I wpierw, tak dla kurażu, jakieś piwko albo coś mocniejszego. Potem, gdy są już w grupie lub kilku grupach (najważniejsze żeby „ nas” wielu było) zaczynają rządzić. Ulicą, przystankiem czy wreszcie autobusem. Wyrazy zaczynające się na 11 literę alfabetu niczym nieskrępowane śmigają w powietrzu jak jaskółki przed burzą. Obecność kobiet, małych dzieci w niczym nie przeszkadza. Piwo leje się już strumieniami. W miejscu publicznym, oczywiście. Mimo, że jest to zakazane i grozi za to mandat w wysokości 100 złotych polskich. Ale kto nam podskoczy, no kto? Nas jest siła. A policji czy straży miejskiej ani widu, ani słychu. Wszyscy stoją przed stadionem. A, skłamałbym. Na Stacjach metra także – no ale tam może ktoś pod pociąg wpaść. Ale na przystankach czy w pojazdach komunikacji miejskiej jakoś ich brak. A wrzaski i podskakiwanie w autobusie to przecież norma. – Kto nie skacze ten… – drą się miłośnicy piłki kopanej. I co? Nic. Autobus jedzie dalej, wszyscy nie-entuzjaści tego sportu(?) modlą się żeby już, już był ten przystanek przy stadionem i tłuszcza sobie poszła na swoje igrzyska. I będzie normalnie. Cicho, spokojnie…

A tam przed stadionem kordony policyjne. Funkcjonariusze w hełmach, z tarczami i uzbrojeni w gaz, pałki i inne tzw. środki przymusu bezpośredniego. Entuzjaści czasowo się cywilizują i są (o dziwo!) spokojni. Potem się zacznie. Na stadionie.

I tu mamy do czynienia z istnym cudem. Wszyscy są rewidowani bardzo dokładnie. A potem okazuje się, że krewscy kibole mają race i inne takie, którymi skutecznie przerywają spotkania. To ostatnie o ów Puchar także. Na całe 10 minut! A  ile dymu było, ognia… No, działo się. Fajny mecz był – powie później ten i ów. Co potwierdził to nawet… mądry inaczej  komentator telewizyjny, zauważając, że „kibice lubią takie spektakle”. I teraz wiemy, że inaczej być nie mogło.

Godzinę przed meczem na tzw. patelni przy stacji metra Centrum czwórka takich przyodzianych robiła sobie foty. Jeden z nich w trakcie pozowania (co by dobrze wyjść – ma się rozumieć) wyciągnął zaciśniętą pieść i wywrzeszczał: SIŁA!

Popatrzyłem na gościa i tak sobie pomyślałem: człowieku, a gdzie ROZUM?

Paweł Ludwicki