No i stało się. Po raz kolejny. Oto mamy poważne zmiany w naszym ulubionym temacie. Czyli wszystkim tym, co wiąże się z naszym dziedzictwem. Po blisko dwóch latach rozważań, analiz, okazało się, że można odwołać mgr Tadeusza Zielniewicza z funkcji dyrektora Łazienek Królewskich. Zdawałoby się – nieusuwalnego. Wszak miał świetnie zabezpieczony długoletni kontrakt, podpisany przez byłą minister kultury Małgorzatę Omilanowską. No, facet nie do ruszenia przez kolejne 7 lat (na tyle opiewała umowa). Okazało się, że mocodawcy dyrektora, zwanego w kręgach konserwatorskich „Kamieniarzem”, nie wzięli pod uwagę jednego – zdawałoby się – drobnego szczegółu. Otóż wyszło na jaw, że pan dyrektor został skazany za… mobbing, a prawo nie dopuszcza do pełnienia tak ważnych funkcji przez osoby z prawomocnym wyrokiem… I tak Tadeusz Zielniewicz stracił lukratywną posadę. Chichotem historii może być to, że został tak dotkliwie przez sąd ukarany za mobbing na człowieku, który (pomińmy litościwie jego personalia) w Łazienkach słynął z maltretowania swoich podwładnych. Miał zaś pan Tadeusz za uszami znacznie więcej. Tajemnicą poliszynela było, że do wielu swoich współpracowników miał stosunek – nie bójmy się użyć tego określenia – obelżywy. Do dzisiaj krążą legendy, o „taplającym się gównie między uszami” funkcyjnego pracownika, o „największym nagromadzeniu starych i brzydkich bab” (to o paniach z tzw. ekspozycji), czy wreszcie wiernopoddańczym tekście do dyrektora petersburskiego Ermitażu Michaiła Piotrowskiego, jakoby Stanisław August Poniatowski w Łazienkach to nic wobec Romanowów, rezydujących tu przez ponad 100 lat.

No i nie ma Tadeusza. Jednakże przyniesione przez niego do Łazienek obyczaje pozostały. Co na własne oczy mogliśmy zobaczyć. Od bramy wjazdowej u zbiegu Myślewickiej i Szwoleżerów do Podchorążówki, gdzie urzęduje dyrekcja Muzeum jest ledwie paręset metrów. Ale… nowy dyrektor (podobnie jak jego poprzednik) wozi się terenową Toyotą przez park pod same drzwi gabinetu. Interesuje nas, czy poza tym nowy szef wniesie coś nowego do najpiękniejszego parku w Polsce. Parku, nie bójmy się powiedzieć – zdewastowanego w sposób skandaliczny przez Zielniewicza. Owszem, odnowił Zielniewicz Pałac na Wodzie (celowo zapuszczony i zdewastowany przez niejakiego Przemysława Nowogórskiego pełniącego przez dwa lata funkcję dyrektora  Łazienek Królewskich), odnowił także pałac Myślewicki (tu wielu konserwatorów ma poważne zastrzeżenia), stworzył zupełnie nową galerię gipsów antycznych w dawnej palmiarni Starej Pomarańczarni (również kontestowanej przez specjalistów od konserwacji zabytków). Przy tym wszystkim jednak popełniał cały szereg niewybaczalnych błędów. Zmieniał historię – Aleję Wilanowską przemianował na Aleję Chińską, bo… brał pieniądze od towarzyszy chińskich. Wybudował szkaradną i kompletnie nie przystającą do Łazienek chińską altanę. Szczęśliwie na czasowym pozwoleniu – tylko do 2018 roku. Nie można przemilczeć zmasakrowania przecudnego ogrodu różanego przed Starą Pomarańczarnią, ulubionym zakątku Łazienek, gdzie warszawiacy kochali odpoczywać na ławeczkach z tabliczkami upamiętniających donatorów muzeum; gdzie posągi rzymskich władców otulone zielonym bluszczem i rabaty rozłożystych krzewów róż dawały gościom niezapomniane odczucia. Dzisiaj jest to kompletnie łysa pustynia z paroma krzaczkami i rachitycznymi roślinkami, rzekomo w guście Stanisława Augusta. W całym ogrodzie nie ma ani jednej ławeczki, gdzie można spocząć.

No i rzecz najgorsza – karczował bez opamiętania łazienkowski park. Mówi się, że z pozwoleniem swojej przyjaciółki Nekandy-Trepki – do niedawna stołecznej konserwator zabytków, ale także bez żadnego pozwolenia, wyciął w Łazienkach kilkaset drzew i krzewów. Niepowetowaną stratą było wykarczowanie szpalerów kilkudziesięcioletnich grabów wzdłuż Alei Wilanowskiej. Dzisiaj Łazienki są łyse i puste. Stojąc pośrodku parku widać przejeżdżające ulicą Gagarina czy Trasą Łazienkowską autobusy. I co najgorsze – w Łazienkach nie słychać śpiewu ptaków, co jeszcze do niedawna było wielkim atutem tego parku.  Potrzeba będzie wielu lat by Łazienkom przywrócić ich dawny nonszalancki urok. Póki co warszawiacy muszą się przenieść za Wisłę do urokliwego Parku Skaryszewskiego – cudem ocalonego przed zakusami Nekandy-Trepki, która chciała go wykarczować w ramach tzw. rewitalizacji.

A Zielniewicz… Odwołał się od decyzji ministra zwalniającej go z roboty w królewskim parku. I… wygrał, bo niespełna miesiąc  wcześniej wszedł  w okres ochronny w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego. Teraz będąc szeregowym pracownikiem z pensją dyrektorską poszedł za przykładem zwalnianych przez siebie podwładnych i czmychnął na L-4. I chorować zapewne będzie do października kiedy to przejdzie na  emeryturę. A muzeum póki co wypłacać musi dwie pensje dyrektorskie.

I wiadomość sprzed paru dni. Z funkcji Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków zrezygnowała (ponoć całkiem dobrowolnie) Barbara Jezierska. Ponoć po to, by zostać wicedyrektorem w…. Łazienkach. Póki co, jest to informacja sprowadzająca się do jednego słowa: ponoć…

Barbara Jezierska miała być „lekiem na całe zło” po tragicznych rządach najbardziej nieudolnego konserwatora zabytków w dziejach Warszawy i Mazowsza – Rafała Nadolnego. Początki urzędowania Jezierskiej zdawały się obiecujące. Wpisanie w rejestr zabytków kamienicy przy ul. Ciepłej (o co za Nadolnego bezskutecznie walczyły i parafie katolickie, i przedstawiciele gminy żydowskiej) było posunięciem dobrym, aczkolwiek niektórzy znawcy tematu zgłaszali wątpliwości. W wywiadzie dla naszej gazety Barbara Jezierska beztrosko przyznała, że biurokratyczny w końcu wpis do rejestru uważa za całkowitą ochronę zabytku. Nie znalezienie funduszy na remont, utrzymanie, nie zabiegi o nadanie nowej funkcji historycznemu obiektowi, a sam wpis! Na nasze pytanie: a jeżeli nie będzie środków na utrzymanie to co? – odpowiedziała: – A co ja mogę?

A wszyscy przecież pamiętamy casus willi Granzowa w Rembertowie (to nasza największa dziennikarska pomyłka – uwierzyliśmy w czystość intencji nieuczciwego i pazernego inwestora).

Okazało się, że Barbara Jezierska nie ma żadnego pomysłu na kierowanie tak ważnym urzędem. Próby zwolnienia doświadczonych konserwatorów mazowieckich były tego najlepszym dowodem. Przy jednoczesnym trzymaniu na kierowniczym stołku osoby odpowiedzialnej za sporządzanie wpisów do rejestru – która jak wyliczył to jeden z profesorów – sporządziła kilkadziesiąt wadliwych wpisów, co przyczyniło się do bezpowrotnej utraty szeregu nie tylko warszawskich zabytków.

Mamy więc nowego konserwatora wojewódzkiego, prof. Lewickiego. Czy zmieni  to bardzo niedobry obraz ochrony warszawskich i mazowieckich zabytków? Nie wiadomo. Póki co, dziwaczna sytuacja panuje na naszym warszawskim podwórku. Po odwołaniu ze stanowiska stołecznego konserwatora zabytków Piotra Brabandera – człowieka, którego można określić jednym słowem: „nieudacznik” odpowiedzialny za zniszczenie CeDeTu, wielką szklaną czapę na hotelu Europejskim – na jego miejsce jako p.o. SKZ posadowiono jego zastępcę Michała Krasuckiego.  Tego samego, który jako prezes warszawskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami przyszedł do urzędu, którym obecnie kieruje z propozycją nadbudowy piętra bezcennego XVII-wiecznego pałacu Branickich przy ul. Miodowej. I jak to beztrosko ujął, propozycję tę złożył nie jako szef TONZu lecz emisariusz inwestora, który chciał tej nadbudowy dokonać. Władze Warszawy, jakby chcąc utrzymać paranoiczny stan w urzędzie SKZ ogłosiły konkurs na zastępcę stołecznego konserwatora zabytków, zapominając o rozpisaniu takiego samego na stanowisko Stołecznego Konserwatora. Wszak Michał Krasucki jest tylko pełniącym obowiązki…

Co będzie dalej ze stołecznymi i mazowieckimi zabytkami? – zobaczymy. Czas nam pokaże.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl