Z teki Profesora
warszawskiej gastronomii
Ech, złote siedemdziesiąte lata ubiegłego wieku! Łza się w oku kręci. To były wyśmienite czasy dla mojego motelu w Serocku. Pokoje miały stuprocentowe obłożenie… Co ja gadam, było nawet jeszcze lepiej! One chodziły po kilka razy dziennie. Interes był wyśmienity, dodam, że przyjeżdżali do nas różni, także wysoko ustawieni, skądinąd bardzo zacni, ludzie. Jak łatwo się domyślić odwiedzali nas, by pogrzeszyć trochę przez jedną czy dwie godzinki.
Razu pewnego przyjechał pan, który był u nas nie po raz pierwszy, więc go nawet nie meldowałem. Tym bardziej, że wiedziałem kto zacz − miałem jego wizytówkę – dodam tylko, że była to bardzo wysoko notowana postać w ówczesnej rzeczywistości. Jak się domyślacie, nie przybył sam. Zamówił małe co nieco do pokoju, a gdy skończył relaks w pokoju, wsiadł w samochód i pojechał.
Minęła chwila i woła mnie moja sprzątaczka, bardzo zaaferowana – Panie Tadeuszu, niech Pan zobaczy!
W pokoju została saszetka, taka w której wtedy nosiło się dokumenty i inne rzeczy. W saszetce znalazłem pistolet – to była słynna TeTetka, a także gaz obezwładniający oraz niezwykle ważne dokumenty.
Uznałem, że sprawa jest poważna, więc korzystając z danych z wizytówki zadzwoniłem do sekretariatu, wyspowiadałem się sekretarce, kim jestem i poprosiłem o kontakt ważnego pana ze mną, podając niezbędne namiary. Mój niedawny gość oddzwonił błyskawicznie. Lakonicznie rzekł, że, owszem, wie o co chodzi i będzie za godzinę.
Gdy przyjechał, nie mogłem uwierzyć, że to ten sam …
Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 4 (57)/2017.