Kiedy teraz czytam w zachodnich pismach lawinę artykułów dotyczących tych spraw, myślę z żalem: „Myśmy przecież byli pierwsi” (Irena Krzywicka)



Początki społecznej debaty na temat świadomego macierzyństwa

Jest rok 1931, 25 października. W Warszawie przy ulicy Leszno 53 zostaje otwarta pierwsza w Polsce poradnia świadomego macierzyństwa. Wydarzenie to rozpocząć ma „krucjatę przeciw ciemnocie, rozpaczy i nędzy”. Za projekt odpowiada trzech lekarzy: Tadeusz Boy-Żeleński, dr Justyna Budzińska-Tylicka oraz Herman Rubinraut. Cała trójka ma również za sobą działalność publicystyczną (feministyczną) i pokusę, by słowami i działaniem wbijać kij w mrowisko. Boy pisze o poradni: „chodzi o to, aby dobrodziejstw świadomego macierzyństwa, będących dotąd monopolem uprzywilejowanych, dostarczyć tym, którzy najbardziej ich potrzebują. Temu celowi służy nowa poradnia. Ma ona uświadomić kobiety, że ustrzec się ciąży można i nieraz trzeba; ma im dostarczyć taniej i dobrej rady lekarskiej oraz najlepszych środków zapobiegawczych po cenie kosztu. Nie jest to instytucja dobroczynna, ale instytucja społeczna. (…) Nie chodzi o to, aby bezwzględnie ograniczać liczbę urodzeń; chodzi o to, aby mieli dzieci ci, którzy je mogą wyżywić i wychować. To wyraża sama nazwa: świadome macierzyństwo”.
Poradnia marketingu nie potrzebuje: kazania z ambony gwarantowały reklamę, a prasa obfitowała w karykatury Boya, przedstawiające go jako małpę, popijającego z butelki, kokietującego prostytutki.

 

Piekło kobiet

Sprawa jest jednak poważna, a sytuacja prawo-społeczno-polityczna lat 20. i 30. XX wieku pokazuje, że stawka w rozpętanej właśnie walce jest wysoka. I być może batalia o „usunięcie rupieci myślowych i obyczajowych przybrałaby inny obrót, gdyby nie jedna kobieta: Irena Krzywicka, początkująca wówczas publicystka, odważna w swych tekstach i działaniach, zdeterminowana, by potrząsnąć społeczeństwem i obudzić je do zmiany prawa i obyczajów związanych z seksualnością i macierzyństwem. A te przedstawiały się upiornie: całkowity brak wiedzy, marazm intelektualny, ubóstwo sprawiały, że „zabobon płodności” kwitł w najlepsze, pielęgnowany dodatkowo przez głoszone przez Kościół idee, a sprawy seksualności obrastały we frazesy, fałsz i okrucieństwo. Ze statystyk poradni: „co druga kobieta zgłaszająca się do przychodni (na 6821 kobiet przyjętych w latach 1932−35) miała za sobą przynajmniej jedną aborcję, albo też pięć, siedem, dwanaście. W 1933 roku przyjęto trzydziestodwuletnią żonę alkoholika, która wywołała dwadzieścia dziewięć sztucznych poronień. Z ewidencji pacjentów wynika także, że siedemdziesiąt procent zamieszkuje jedno lub dwuizbowe pomieszczenie, przeważnie przeludnione (ponad 5,6, nawet do 10 osób na jedną izbę”2.

Dla Krzywickiej bezpośrednim impulsem do zajęcia się sprawami świadomego macierzyństwa jest śmierć trzech kobiet z sąsiedztwa, które zmarły z powodu „pokątnych skrobanek”. Aby jednak jej działania nie rozbiły się o bezsensowną szamotaninę (młoda kobieta, u progu swej drogi jako działaczka społeczna, w świecie opiniotwórczo zdominowanym przez mężczyzn) Krzywicka namawia Boya, aby zajął się tematem. Boy ma już za sobą publicystyczne doświadczenie i ciągoty do zwalczania fałszu i dewocji polskiego społeczeństwa, a jego medyczne wykształcenie dodaje tekstom solidną podporę naukową. Publikuje Piekło kobiet, zbiór felietonów, z których wyłania się obraz polskiego macierzyństwa międzywojennego dwudziestolecia, i którym zamierza rozpocząć publiczną debatę. Tytuł nie pozostawia złudzeń – jest źle. Bardzo źle.

Mamy rok 1929. Komisja Kodyfikacyjna pracuje nad nowym systemem prawnym i ustawami, które mają regulować sprawy seksualne. „Regulować” oznacza w tym przypadku „karać” za praktyki aborcyjne. Przerwanie ciąży postrzegane jest często na równi (jeśli nie surowiej) z dzieciobójstwem, co nie powinno dziwić, jeśli w opinii publicznej aborcja oznacza „zabójstwo nienarodzonych dzieci”. Pierwsze projekty ustawy proponują karę 5 lat pozbawienia wolności dla kobiety, która poddaje się aborcji oraz dla osoby, która aborcję przeprowadza lub w zabiegu pomaga. Znacznie surowsze kary planowane są dla osób, które zawodowo uprawiają ten proceder lub jeśli w jego wyniku przyczynili się do śmierci kobiety – proponowana kara to 15 lat więzienia! Kolejne projekty ustawy dopuszczają jednak niekaralność w przypadku, gdy zabieg był konieczny ze względu na zdrowie matki lub ważny interes społeczny.

Prace Komisji przebiegają burzliwie: „i tak sobie wszystko załatwili; kilku panów w sile wieku rozstrzygnęło o losach milionów kobiet i poszli, zadowoleni z siebie, na kolację. Ani słowa o tym, co najistotniejsze, o prawach życia, które urąga w żywe oczy tym artykułom kodeksu, o bezmiarze niedoli, które z niego płyną, o tym, że paragraf ten popiera zbrodnicze partactwo, które rzekomo ma tępić, o tym, że paragraf ten szkodzi zamiast pomagać, że znaczy się co rok tysiącami śmiertelnych wypadków. (…) Porozdzielali lata kryminału: tej tyle, temu tyle – liczna zabawa. Tymczasem prawdziwy dramat to nie sala sądowa, więzienie, kary za spędzanie płodu. Prawdziwe piekło kobiet rozgrywa się na ulicy, w ciasnych ponad wszelką miarę izbach, bez kontroli, bez higieny, bez jakiejkolwiek wiedzy medycznej. Do roku 1929 temat aborcji nie istniał w oficjalnej przestrzeni publicznej. Milcząco jednak był powszechnym procederem, nazwijmy go, antykoncepcyjnym. Dostępny dla elit za wysokie pieniądze, dyskretny i wykonywany przez lekarzy. Dla biednych często był sposobem na uniknięcie śmierci głodowej, wykonywany przez „ciemne babki” (jak określała ich Krzywicka), w ciemnych izbach, brudnymi narzędziami. Efekt tych praktyk był przewidywalny – język wzbogacił się o takie określenia jak „zawodowy poroniarz” (nie wymaga tłumaczenia) czy „fabrykantki aniołków” (czyli kobiety, które odpowiadały za śmierć dzieci, czy to w wyniku upiornych praktyk akuszerskich, czy też w wyniku pokątnych aborcji).

Męczennice nieograniczonej płodności

Przespaliśmy, napisze Boy, walki, które rozgrywały się o świadome macierzyństwo. I gdy w innych krajach socjologowie i ekonomiści opowiadali się za ograniczeniem płodności, upatrując w niej źródło „pauperyzacji kraju, materialnej i duchowej”, w Polsce zawirowania polityczne, I wojna światowa, bierność i brak uświadomienia w sprawach seksualnych oraz dominacja Kościoła sprawiały, że w kwestiach regulacji urodzeń wciąż panował „fetysz płodności.

Herman Rubinraut kreśli obraz swoich pacjentek: „Pacjentka, którą badam, jest kobietą z proletariatu. Wystarczy spojrzeć na jej ciało, aby wiedzieć, że tak jest. »Kobieta – rodzicielka«, »kobieta – dostarczycielka – żołnierzy«, »kobieta – spłacająca dług świętym prawom natury« zeszła z piedestału, na którym postawiła ją przestarzała frazeologia, i przyszła, drżąca ze strachu, do lekarza, aby dowiedzieć się, czy nie grozi jej nowa ciąża.

Skóra na jej brzuchu – to stary zwiotczały pergamin, na którym przeczytać można historię jej nieszczęść. Powłoki brzuszne ścieniały tak, że ręką można przez nie wyczuć kiszki. Narządy rodne wypadają – przy kaszlu, kichnięciu wydziela się bezwolnie mocz. Potworny ten obraz tak zwanej »zdrowej kobiety« można uzupełnić, opisując pęknięte, bliznami pokryte krocze, pozostałości po wysiękach i zapaleniach. Na nogach wiją się bolesne sznury żylaków, a piersi są obwisłe i zwiotczałe.

Mając przed sobą taką kobietę, najbardziej doświadczony lekarz nie potrafi określić jej wieku. Z przerażeniem dowiaduje się, że ma lat 30 albo 32. Miała sześcioro dzieci, z których żyje dwoje. Przeszła siedem poronień z nieodstępnymi w jej warunkach gorączkami i z ciężkimi komplikacjami. Gdy przekonałem się, że jest w ciąży, zabrakło mi odwagi, żeby jej to powiedzieć. Przerażenie w jej oczach wybitniej niż słowa mówi o nowych wydatkach, nowych mękach, nowych chorobach, które ją czekają. Żaden chlebodawca nie podwyższy kobiecie płacy za to, że wydajność jej pracy jest zmniejszona, nikt nie da pracy bezrobotnemu, nie podwyższy pensji robotnikowi, dlatego tylko, że żona jest w ciąży. Umęczona troską wyżywienia rodziny, źle odżywiona, zapracowana, z chwilą zajścia w ciążę, zaczyna z soków własnych utrzymywać głodzącą się już w jej łonie nową istotę.

Powyższe słowa można uznać za demagogiczną retorykę – warszawska poradnia świadomego macierzyństwa była pierwszą, należało zadbać o imagistykę społeczną lub też potraktować jako reprezentatywny przykład tego, o co zaczynała toczyć się walka. „Chroniczna ciąża”, porody, pogrzeby, poronienia to zamknięty krąg zubożenia ekonomicznego i intelektualnego, ubóstwo materialne przeplatane duchowym („Będzie o jedną kurwę więcej” zdarzało się komentować narodziny córki), to nie tylko obraz wsi i miasteczek, lecz również Warszawy, aspirującej do bycia europejską metropolią. „W tej otchłani musi utonąć wszystko, co jest ponad prymitywną obronę od głodu, w niej tonie i elementarz dla dzieci, i użytek mydła, i oświata, i miłość, i wdzięk życia, i większość ludzkich uczuć i potrzeb duchowych. Krytyka Boya wyraźnie uderza w prawodawców, zarzuca im, że spiętrzając kary za spędzenie płodu nawet o krok nie posuwają się w rozwiązaniu problemu, wzmacniają jedynie podziemie aborcyjne, pozostawiając kobietę w strachu przed więzieniem lub śmiercią, względnie infekcją z rąk poroniarek. „I rzecz szczególna, ten sam płód, nad którym trzęsą się ustawodawcy, póki jest w łonie matki, w godzinę po urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej, może zginąć pod mostem z zimna, gdy matka – którą »święte« macierzyństwo czyni nieraz wyrzutkiem społeczeństwa – nie ma dachu nad głową. O postępie człowieczeństwa, bił Boy na alarm, stanowi nie to, co się urodzi, lecz to, co się wychowa. Jego głos jednak niknie wśród kazań z ambony i wieców politycznych. Walka o nienarodzone dzieci dopiero miała się rozpocząć. Tymczasem nadszedł czas na mobilizację macic.

Hasło rodzenia to zapowiedź wojny

Retoryka wojenna dominuje w debatach społecznych. Łatwo też zaprząc ją do dyskursu seksualnego. I wojna światowa wciąż zbiera swoje żniwo w postaci strachu przed wyludnieniem, a widmo kolejnej wojny mocuje przeświadczenie, że „skoro jest nas tylu a tylu, a przybywa nas jeszcze ciągle, wrogowie »nie strawią nas tak łatwo«”. Wanda Melcer w „Życiu Świadomym” ironizuje: „najpierw będzie nas dużo, potem ruszymy na podbój innych narodów, a potem będziemy bogaci. Krzywicka z niepokojem przygląda się temu trendowi, widząc w tym ponury przejaw militaryzmu, haseł dyktatorskich o potrzebie „produkcji ludzkiego mięsa”. Nieograniczone rozmnażanie jest zatem w interesie propagowanej polityki populacyjnej. Regulacja narodzin byłaby w tym kontekście programem pacyfistycznym. Zrozumiałym jest, że głoszenie antywojennych programów musi spotkać się z publicznym ostracyzmem. Na przeszkodzie unormowaniu kwestii niechcianych ciąż (i ich nadmiaru) twardo stoi ideologia nacjonalistyczna wraz z nieodłącznym utrzymywaniem społeczeństwa w stanie zastraszania przed tym, co nowe, czyli obce. W duchu rozbrojenia zatem powstawały inicjatywy mające na celu przemiany społeczne, przeobrażenia obyczajowe, sprzeciw wobec konstytuującemu się prawu. Boy wzywa do „demobilizacji macic”, czyli oddaniu kwestii decyzyjnym matkom, licząc na ich instynkt macierzyński, dążeniu do stworzenia takich warunków prawnych i społecznych, aby nie było konieczne przerywanie ciąży. I wreszcie – uświadamiać seksualnie i informować o sposobach zapobiegania ciąży.

Tu się ciąży nie przerywa, tylko się ciąży zapobiega

Taki napis widnieje na ścianie warszawskiej poradni i takie hasło dominuje w ulotkach ją reklamujących, roznoszonych w dzielnicach robotniczych i wśród warstw o niższym statusie społecznym. Podkreślanie, że celem poradni jest udzielanie porad, jak ustrzec się przed niechcianą ciążą, a nie jej przerywanie, jest kluczowe, ponieważ przeciwnicy operują retoryką zrównującą antykoncepcję z aborcją, a tę z pornografią, straszą konsekwencjami ognia piekielnego za „zamach na rodzinę, nawoływanie do rozpusty i zabójstwo nienarodzonych”. Oto dość reprezentatywny głos z ambony: „poradnie Świadomego Macierzyństwa stanowiły siedliska »seksualizmu«, który jest jedną z najpotworniejszych zbrodni społecznych. Mniejszą zbrodnię wobec ludzkości, państwa i narodu popełniają ci, którzy ludzi trują, dzieci mordują, wysadzają pociągi, zatruwają studnie, sprzedają nieprzyjacielowi plany strategiczne, którzy mordują prezydentów i ministrów, mniejszą oni popełniają zbrodnię niż propagatorzy seksualizmu i bojownicy nowej etyki rozpusty, marzący o zagładzie Kościoła, by wraz z nim zginęła etyka szóstego przykazania. Albowiem straszniejsze są skutki dla narodu i jednostki – ich nierozwagi, ich lekkomyślności, bo dotykają już nie bytu jednostek i pojedynczych rodzin, ale bytu narodu i nie dającej się przewidzieć i określić tragedji miljonów i pokoleń”3.

Za sprawą Boya i Krzywickiej do prasy, a zarazem do świadomości społeczeństwa, zaczynają przenikać informacje, po raz pierwszy rzetelne, bo podawane przez lekarzy, na temat sposobów zapobiegania ciąży. Należy w tym miejscu zaznaczyć, jak ogromny nastąpił postęp (i w jak krótkim czasie 1929–1931) w ujawnianiu spraw, które do tej pory pozostawały milczące – od publicznego odsłonięcia fali pokątnych aborcji do popularyzowania wiedzy o świadomym macierzyństwie.

Od 1932 roku na rynku wydawniczym pojawiają się naukowe opracowania na temat przemyślanego rodzicielstwa. Przy działającej Poradni, Herman Rubinraut wydaje Skuteczne i nieszkodliwe środki zapobiegania ciąży, Henryk Kłuszyński publikuje Regulację urodzeń. Rzecz o świadomym macierzyństwie, a Justyna Budzińska-Tylicka – Świadome macierzyństwo. „Tamy odgradzające kobiety od informacji o dostępnych sposobach świadomego macierzyństwa powoli pękały4. I choć propaganda bije na alarm, sycząc o „pornografii” czy „zabójstwach nienarodzonych dzieci”, choć na drodze ku wolności będzie jeszcze niejedna batalia polityczna i obyczajowa5, kobiety po raz pierwszy otrzymały możliwość decydowania o swoim życiu.

Wystarczy trochę światła

Stawka toczyła się jeszcze o coś więcej, niż wybór odpowiedniej metody antykoncepcyjnej. W szerszej perspektywie, zagadnienie świadomego rodzenia łączy się z prawem kobiety do godności, z dostępem do wiedzy wolnej od religijnych dogmatów oraz politycznej propagandy. Wolność w kwestiach regulacji urodzeń jest, pisze Boy, zwieńczeniem demokracji, a uzyskanie tego przywileju jest momentem przełomowym w historii „społecznych, politycznych i kulturowych przemian: do świadomego macierzyństwa należy przyszłość, siła tej idei leży choćby w tym, że jest ona tak prosta i stosunkowo tak łatwa do zrealizowania. Wszelkie »poprawy świata« zazwyczaj trącą utopią, poprzez to, że tak wiele czasu wymagają dla osiągnięcia rezultatów. Ileż wysiłków, ileż lat trzeba, aby coś zmienić w warunkach pracy czy bytu ludzi, aby uzyskać zmianę gnębiących ustaw. Tutaj, w ciągu niewielu lat, kraj może inaczej wyglądać.

Wydarzenia z ostatnich miesięcy pokazują, z jaką łatwością przychodzi historii zataczać koła i cofać się, by wyważać dawno już otwarte drzwi. Jak gładko nasza pamięć przechodzi w pamięć fałszywą: sprawnie zmontowana propaganda, manipulacja emocjami i już zwolnienie z myślenia dostaje usprawiedliwienie. I wiedza taka jakaś słabiutka już, by się przebić. Boy w 1932 roku napisał: wystarczy uświadomienie, wystarczy trochę światła. Mimo wszystkich ciemnych sił, które utrudniają drogę temu światłu, trudno przypuścić, aby nie miało przeniknąć.

Marta Piotrowska

1 Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą ze zbiorów felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego Piekło kobiet oraz Jak skończyć z piekłem kobiet.

2 M. Zaręba-Bielawski, Higieniści. Z dziejów eugeniki, tłum. W. Chudoba, Wołowiec 2011.

3 Ibid.

4 K. Janicki, Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce, Kraków 2015.

5 Boy przytacza rozmowę z lekarką chorób kobiecych o „prostym, tanim i domowym” środku antykoncepcyjnym, który nigdy nie był opisywany w pismach specjalistycznych, „Czemu? – pytam zdziwiony. – Bo jest taki śmiszny… odpowiada mi lekarka. – A pani czy go zaleca swoim pacjentkom? – Nigdy! – Czemu? – Bo taki śmiszny”… odpowiada z zażenowaniem sławna specjalistka, rumieniąc się jak pensjonarka.

 

 

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl