Po cholerę nam drzewa…

661

Przypomniało mi się, że 60 lat temu uczyli mnie w szkole o średniowiecznym karczowaniu drzew pod pola i miasta. Historyczne bzdury − myślałem jako mały dzieciak. Aliści teraz znów o tym samym – jakiś facet karczuje puszczę koło Białowieży, a huragan − Cmentarz Powązkowski i szereg mniej lub bardziej znanych ulic.
Z reguły nie czytuję komentarzy w internecie, bo rzadko kiedy można znaleźć tam coś mądrego. I rzeczywiście, natrafiłem na całe serie nienawistnych zapachów – że niby po co w mieście drzewa, bo tu potrzebne są domy, a jakie to koszty, i tak dalej… Będąc z natury podejrzliwym pomyślałem, iż to skutek działań lobby deweloperów i architektów. Tym bardziej, że przed laty jeden z nich, zaliczany do polskiej czołówki, przekonywał mnie, iż miasto to nie las.
Z warszawskimi drzewami dzieją się dziwne rzeczy. Parę lat temu w ciągu roku wytruto wszystkie lipy na placu Powstańców. Za usuwanie szpecących pni i poprawianie terenu magistrat zapłacił. Potem próbowano okłamywać, że drzewa tam niepotrzebne, ale dość szybko postawiono nowe, lecz w drewnianych donicach. Trzeba było je podlewać. I magistrat znów płacił. Ze Świętokrzyskiej podczas remontu poznikały kolejne drzewa, a nowych nie posadzono, bo pod spodem biegnie tunel metra. Uwierzyliśmy w to. Magistrat płacił. Przez niedopatrzenie pozostawiono kilka starych, rosnących w ziemi i tunel nie zawalił się. Teraz nasadzane są nowe, podobno …

Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 4 (57)/2017.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl