25. lutego mija 188. rocznica bitwy pod Olszynką Grochowską – jednej z najkrwawszych potyczek 1831 roku. W miejscu, gdzie toczył się bój, wznosi się dziś krzyż ku pamięci poległych.
Od kilku lat na Błoniach Kamionkowskich odbywa się inscenizacja, której uczestnicy rekonstruują przebieg zaciętych walk w nie istniejącym już lasku Olszynki. Władze dzielnicy również nie zapominają, by co roku oddać hołd bohaterom.
Bitwa pod Olszynką Grochowską była ważnym wydarzeniem w historii Polski, lecz przede wszystkim samej Warszawy, w której się wszystko zaczęło. Nie rozstrzygnięta w polu, na długi czas skutecznie zablokowała marsz Rosjan na stolicę.
Ale po kolei…
Nierówne siły
Żywiołowy ruch „nocy listopadowej” odcisnął piętno na późniejszych wydarzeniach. Wielu warszawiaków wstąpiło na ochotnika do pułków piechoty i jazdy, walcząc w bitwach Powstania Listopadowego. Jednak walka od początku była boleśnie nierówna.
Wojska Moskali przeszły granicę 5 lutego 1831 roku – 86 100 żołnierzy piechoty i 27 800 jazdy. Na sam początek Rosjanie wystawili też 91 400 bagnetów, 32 200 szabel i 440 dział. Dowódcy wmawiali piechurom, że idą nie przeciw samym tylko Polakom, lecz – tak jak w 1812 i 1813 roku – przeciwko Polakom i Francuzom. Oficerowie specjalnie przywoływali złowrogi cień Napoleona, by wzmóc wśród własnych wojsk chęć walki i odwetu za tamtą straszną dla nich wojnę. Dla porównania, Armia Królestwa Polskiego liczyła na dzień 6 lutego 34 000 bagnetów, 7000 szabel oraz 144 działa. Do 11 lutego w sukurs przyszły dodatkowo 2 pułki kaliskie, 2 Mazurów, jazda płocka, poznańska i sandomierska w liczbie 5800 szabel. Ponadto po tym terminie dołączyły bataliony Dwernickiego i Sierawskiego w liczbie 9000 żołnierzy.
Zanim poszli w bój
6 lutego Warszawę opuszcza 4. dywizja gen. Piotra Szembeka, w skład której wchodzi 1. pułk strzelców pieszych, mocno związany ze stolicą. Ten sam pułk 3 grudnia 1830 roku przyszedł na pomoc powstańcom po słynnej nocy listopadowej, przechylając szale zwycięstwa na ich stronę.
Pułk opuścił Koszary Mirowskie i przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego pomaszerował w stronę placu Saskiego. Przed Szembekiem, niczym przed powstańcami lipcowymi w Paryżu 1830 roku, niesiono czapkę zatkniętą na kij. Zmieniono tylko czapkę frygijską na czerwoną krakowską. Tłumy żegnały żołnierzy idących na bój z Moskalem. Wielu warszawiaków w odruchu patriotyzmu spontanicznie zgłosiło się na ochotnika w szeregi pułku. Nadmienić trzeba, że sam marsz do łatwych nie należał. Jak wspominał 16-letni ochotnik Marcel Głuski, mimo jego chęci i szczerego zapału, 31,5 kg ekwipunku (nie licząc munduru), dało mu się ostro we znaki.
Niestety boje, które miały opóźnić marsz Rosjan na Warszawę zakończyły się niepowodzeniem i wróg w drugiej połowie lutego stanął na równinie praskiej. Niepowodzenie powstańców 19 lutego pod Wawrem otwiera Iwanowi Dybiczowi drogę na Warszawę.
Miejsce bitwy
Ówczesna Olszynka Grochowska, teren u zbiegu ulic Paśników i Zbrójarskiej, Stelmachów i Szerokiej, dochodziła do dzisiejszych ulic Traczy i Oraczy. Na południe sięgała Tyśmienickiej, a na północy Chłopickiego. Sam Grochów był podwarszawskim letniskiem, z licznymi dworkami mieszkańców stolicy, wiatrakami i innymi zabudowaniami. 25 lutego pozostały z nich samotnie sterczące kominy, resztę żołnierze rozebrali na opał i umocnienia. Wojna nie liczy się z mieniem prywatnym, a żołnierze potrzebują się ogrzać i wyspać, choćby na wiązce słomy.
Pod Olszynką zgromadzono 40 batalionów. Były dyktator powstania (zrezygnował z tej funkcji 22 lutego) gen. Józef Chłopicki planował atak na rosyjskiego dowódcę Szachowskiego, gdy ten znajdzie się na „parę marszów” od Pragi. Obrona samej Olszynki grała pierwszoplanową rolę w zamyśle pobicia feldmarszałka Iwana Dybicza. Teren wybrał starannie: Rosjanie zostali zmuszeni do walki w wąskiej cieśninie ograniczonej mokradłami, przez co nie mogli w pełni wykorzystać swojej przewagi liczebnej. Na korzyść Polaków przemawiało również to, że wróg znalazł się stosunkowo blisko, a jego ruchy i manewry były doskonale widoczne. W tym samym czasie toczyła się bitwa pod Białołęką. Chłopicki liczył, że grupa białołęcka powstrzyma przeciwnika na tyle długo, by grupa grochowska uderzyła i przełamała pozycje osłabionego przeciwnika.
Olszynki broniły 2. pułk strzelców i 7. piechoty gen. Franciszka Żymirskiego, stacjonujące w lasku. Poza nim w odwodzie pozostawiono 4. strzelców i 3. piechoty, oraz 4. pułk ułanów. Jako odwód główny stała za nimi 3. dywizja piechoty i 20. pułk liniowy liczące 76 000 starego żołnierza, a jazdę reprezentował 2. pułk ułanów. Siły te liczące 17 100 żołnierzy piechoty i jazdy, osłaniane były od południa przez dwie baterie artylerii przy dywizji Skrzyneckiego i 3 baterie od północy.
Po bokach Olszynki rozrzucono 4 dywizje piechoty i dwa korpusy kawalerii Łubiańskiego i Umińskiego, na północny wschód od Targówka. Siły te liczyły w przybliżeniu 23 000 żołnierzy stojących naprzeciwko 59400 Rosjanom.
„Ani kroku im dalej”
Na dźwięk 200 rosyjskich armat gen. Chłopicki ze swoim sztabem, udaje się pieszo na przedpole, by osobiście dyrygować wojenną uwerturą. „Spokojny, przytomny, dawał rozkazy bez wahania się” – wspomina Ignacy Kruszewski, adiutant naczelnego wodza. O 9.30 pięć kolumn marszowych uderzyło na Olszynkę, odrzucając 2. pułk strzelców. Z pomocą przychodzi 7. pułk gen. Rohlanda, który zagrzewa do walki swoich żołnierzy słowami: „Dziatwa, ani kroku im dalej, za broń, pal, potem na bagnety” – niczym z „Warszawianki”: „hej kto Polak na bagnety…”. Połączone dwa polskie pułki wypchnęły Moskali z lasku. Atak batalionów 25. pułku Rosena również nie przynosi Rosjanom powodzenia, Polacy biją się twardo.
Dybicz rzuca o 11 kolejne bataliony, przewaga wroga jest ponad 1,5 krotna. Chłopicki patrzy spokojnie, nie posyła ani jednego żołnierza na pomoc. Wie, że nawet duża przewaga przeciwnika nie ma takiego znaczenia w lasku, jak na otwartym polu. Rosjanie przez mokradła po bokach nie mogą obejść polskich pozycji. A zatem to była zimna kalkulacja: żołnierze Żymirskiego mają związać jak największe siły rosyjskie. Kosztem dużych strat własnych mają dać czas Chłopickiemu i jego wypoczętym wojskom na dokonanie zwrotu zaczepnego na boki przeciwnika.
W Olszynce 3 bataliony 7. pułku mierzą swoje siły z 19 rosyjskimi, ostatecznie dając się wypchnąć z lasku. Na ten widok Rohland i Prądzyński prowadzą 3. pułk liniowy do kontrnatarcia, wznawiając bój o Olszynkę. Żołnierze strzelają do siebie z kilku metrów, dźgają bagnetami, okładają kolbami – walka bez pardonu. Dybicz rzuca na pomoc 27 batalionów, podciąga artylerie ku południowemu skrajowi pola bitwy. Wydaje się, że Żymirski nie wytrzyma, Chłopicki śle do niego kpt. Kruszewieckiego z poleceniem: „niech się zębami trzyma”. Rosjanie zostają powstrzymani.
„Fircyki z placu Saskiego”
Chłopicki osobiście, przy pomocy Prądzyńskiego i Milberga, prowadzi swoje 9 batalionów na 27 rosyjskich. Adiutanci wodza intonują „Jeszcze Polska nie zginęła”, co szybko podchwycili żołnierze, idąc w bój z pieśnią na ustach, niczym 30 lat wcześniej legioniści Dąbrowskiego. Chłopicki siedząc na koniu przygląda się swoim wojskom i z przekąsem maskującym dumę stwierdza że „te fircyki z placu Saskiego okazały się godnymi następcami legii nadwiślańskiej”. Stoją naprzeciw siebie dwie armie i „jak piorun jedna na drugą uderza. Żadna kroku nie cofa i bagnet, pałasz, kolba, a nawet pięść jest w użyciu”. Żymirski resztkami swoich sił atakuje rosyjskie działa, piechota i artyleria poddała tyły. Ten wyczyn Żymirski okupił strzaskanym przez rosyjską kulę armatnią ramieniem. Kilka godzin później bohater spod Olszynki Grochowskiej skończy swój żywot.
„Wstyd, że nie możemy zdobyć tego lasku”
Skrzynecki cały czas nakazuje iść naprzód! Trzykrotnie Polacy wdzierają się w szeregi wroga i po trzykroć zostają odepchnięci. Skrzynecki wprowadza odwód, wołając do żołnierzy: „na bagnety” i po raz czwarty rzucają ich do szturmu. Nie wytrzymały bataliony 24. dywizji, oddając pola. Skrzynecki pcha żołnierzy dalej, by wróg nie ochłonął i nie zdołał uporządkować szyków.
Dybicz rzuca na pomoc elitarną 2. dywizję gwardii, na co tylko czeka polski 4. pułk, by pokazać, kto jest lepszy w walce na bagnety. To ten sam pułk, który w „noc listopadową”, mimo sprzeciwu swojego dowódcy, stanął po stronie powstańców. Teraz ten sam oficer, gen. Ludwik Bogusławski, prowadzi swoich żołnierzy na bagnety. Rosjanie opuszczają lasek, cofają się, porzucają armaty. Na ten widok Prądzyński woła: „Żołnierze! Bracia! Jeszcze jedno wysilenie, a te oto działa są nasze”. Całe centrum wojsk rosyjskich, pobite, wycofuje się w nieładzie. Iwan Dybicz rzuca na pomoc 3. Korpus kawalerii, 22 000 Rosjan naprzeciw 8000 Polaków. Nic to nie da, panika wkradła się w szeregi wroga. Załamują linie i uciekają. Widząc to, Dybicz smutno komentuje: „Wstyd, że nie możemy zdobyć tego lasku”.
Wzorem Chłopickiego, spiąwszy ostrogami konia, głównodowodzący wojskami rosyjskimi rusza między masy uciekającego wojska. Ze szpadą w dłoni zmusza ich do powrotu na pole bitwy. Adiutanci i generałowie Dybicza stoją na czele kontrnatarcia. Z obandażowaną głową, w centrum, prowadząc 2. brygadę grenadierów. walczy Frejgang. Po lewej ma 7 batalionów płk Briigena, z prawej Aldberga. Spychają z powrotem Polaków do lasku, bój rozgorzał na na nowo.
Chłopicki wzywa Krukowieckiego, by dołączył głównej armii, licząc że niebezpieczeństwo oskrzydlenia ze strony Szachowskiego minęło. Niestety, Krukowiecki opóźnia swoje przybycie, a cała odpowiedzialność za powstrzymanie Rosjan spada na Skrzyneckiego. Na lasek naciera 22 000 żołnierzy wroga, na domiar złego granat rosyjski rozrywa się pod koniem Chłopickiego. Generał jest ranny w obie nogi…
Fatalny błąd Dybicza
Komedę obejmuje Skrzynecki. Ten nie zamierza jednak dalej bronić lasku, chce się wycofać w kierunku Pragi. Widząc to, Dybicz nakazuje swojej kawalerii atak. 10 000 szabel rusza na Polaków. Zmęczone i skrwawione oddziały polskie przyjmują bitwę. Chwałą okryli się ułani 2. i 5. pułku, rozbijając rosyjskich kirasjerów. Gen. von Toll naciska na Dybicza, by mimo zapadającego zmroku ciągle atakować Polaków – była szansa na zdobycie Warszawy. Ten jednak, pod wrażeniem bitności żołnierza polskiego, oraz prawie rozbicia środka jego wojsk i strat jakie ponieśli Rosjanie, nakazuje odwrót. Był to z pewnością błąd. Gdyby atak się powiódł, powstańcom nie udałby się odwrót przez jedyny most prowadzący na drugą stronę rzeki.
Nie rozstrzygnięta bitwa pod Olszynką Grochowską była zatem polskim sukcesem. Nazwano ją później „polskimi Termopilami”. Warszawa w lutym 1831 roku pozostała bezpieczna.
Robert Jarmusz