Kurier Warszawski, informacje warszawa
Tramwaj linii „24” w Alei 3-go Maja, ok. 1939 roku

Jest takie  miejsce w Warszawie, w którym od ponad 90 lat kończą swój bieg tramwaje jednej linii. To miejsce to kraniec „Gocławek”, a linia to „24”, która od 1 listopada 1925 roku, z niewielkimi przerwami spowodowanymi II wojną światową, finiszuje tu swój półkurs i zaczyna kolejny półkurs w przeciwną stronę, zamykając tym samym pętlę – nazywaną przez tramwajarzy – pełnym kółkiem.



Jednak historia linii na odcinku od Wiatracznej do Gocławka zaczyna się trochę wcześniej, bo w 1916 roku, kiedy to świeżo powstałe Towarzystwo Przyjaciół Grochowa (działało od 1915 roku) zainicjowało budowę pamiątkowego kopca na polach Olszynki Grochowskiej. Jeszcze w tym samym roku, w miejscu przyszłego kopca, postawiono pamiątkowy krzyż dla uczczenia bohaterów – uczestników bitwy grochowskiej. Według relacji świadków tamtego wydarzenia, na uroczystość odsłonięcia i poświęcenia krzyża – mimo że trwała I wojna światowa, a Warszawa była pod niemiecką okupacją – przybyło ponad 100 tys. ludzi z całego kraju. Również w kolejnych miesiącach na pola Olszynki przybywały liczne wycieczki, a uczestnicy ich deklarowali pomoc przy sypaniu kopca. Ta obywatelska spontaniczność unaoczniła organizatorom przedsięwzięcia potrzebę zorganizowania na miejsce przyszłego kopca sprawnej komunikacji zarówno pasażerskiej, jak i towarowej (dowóz ziemi, materiałów budowlanych potrzebnych do budowy kopca).
Co prawda niedaleko, ul. Grochowską, podążała w godzinnych odstępach parowa kolejka wąskotorowa do Otwocka i Karczewa i nie było zbytniego problemu na stacji „Grochów II” albo „Gocławek” zrobić zwrotnice i pobudować tor niemal pod sam przyszły kopiec, ale takiego rozwiązania organizatorzy nie brali pod uwagę, m.in. z dwóch powodów: raz – zbyt wysokiej ceny, jaką trzeba było zapłacić właścicielom kolejki za świadczenie usług przewozowych (zarówno pasażerskich, jak i towarowych), a dwa – ranga i powaga miejsca nie konweniowały z dymiącymi parowozikami i rozklekotanymi wagonikami. Organizatorom marzyło się coś lepszego – elektryczny tramwaj, ale ten nie bardzo mógł być zrealizowany podczas okupacji. Tym bardziej, że niemieckie dowództwo miasta zupełnie nie było zainteresowane rozbudową sieci tramwajowej, nie tylko w granicach miasta, ale w ogóle jakimkolwiek inwestowaniem w środki komunikacyjne, które nie będą służyły potrzebom wojny i wojska. W ten sposób sprawa komunikacji musiała poczekać do końca wojny. Do tematu elektrycznego tramwaju Towarzystwo Przyjaciół Grochowa powróciło w 1919 roku, tym razem z silniejszym sojusznikiem, mającym w sprawach transportu głos nie tylko stanowczy, ale czasami rozkazujący – z władzami wojskowymi, które przejęły dawne carskie i niemieckie pobliskie obiekty wojskowe. Co prawda część z nich, jak np. były carski fort XIa „Grochów II”, czy fort XI „Grochów” i fort „Wawer” były w częściowej ruinie, ale były to obiekty wojskowe i jako takie, wraz z przyległymi terenami stanowiącymi forteczne przedpola, podlegały Ministerstwu Spraw Wojskowych. A z tym Ministerstwem nikt wówczas nie śmiał dyskutować.
Władze wojskowe poparły stosownym pismem petycję Towarzystwa do dyrekcji tramwajów, a ta – w myśl zasady: wojsko każe, to trzeba zrobić – ujęła w planach inwestycyjnych budowę linii tramwajowej do Gocławka.

Kurier Warszawski

Pełna wersja tego i pozostałych artykułów dostępna jest w papierowym wydaniu Kuriera Warszawskiego nr 3 (56)/2017.

Wiadomości i informacje z Warszawy http://kurier-warszawski.pl